wtorek, 2 grudnia 2014

Kuchenne drzwi

Zniknęłam stąd blisko trzy pory roku temu, w ostatni wieczór zimy. Ukradkiem, bez pożegnania, bo to jedna z tych (licznych ostatnio...) rzeczy, które zdecydowanie mi w życiu nie wychodzą. Nie planowałam tej przerwy - po prostu tak wyszło. Zamknęłam cichutko drzwi do bloga, żeby zmierzyć się z potworem, którego nie da się zakląć w posłuszne litery: z samą sobą.

I tak jakoś wyszło, że zima - która w Wielkopolsce panoszy się od zaledwie kilku dni - skuła tamto moje zniknięcie i dzisiejszy powrót lodowatą, kruchą klamrą. Wracam. Nie wiem, czy na długo. Ale zbyt wiele słów skłębiło się już w mojej głowie - gdzieś przecież trzeba je wyrzucić, na nowo przyuczając oporne palce do żmudnej pracy podyktando... głowy? duszy? serca? żołądka? No, powiedzmy ogólnie, że tego organu, który aktualnie każe mi się tu wywnętrzać. I który... tęsknił.

Oszczędzę sobie i światu (o ile świat raczy zauważyć) wynurzeń na temat tego, co działo się ze mną wiosną, latem i jesienią. Po prostu - wrócę do tego mojego małego wirtualnego kąta ulubioną drogą tych, którzy nie chcą narobić zbędnego hałasu: kuchennymi drzwiami. :-) 

I zobaczymy, co z tego wyniknie.

3 komentarze: