wtorek, 29 maja 2012

Pożegnanie przyjaciela

Chciałam rozpocząć ten wpis od stwierdzenia, że zdecydowanie zbyt łatwo przywiązuję się do przedmiotów. Wciąż trzymam gdzieś w szafie ukochanego miśka z dzieciństwa i potrafię rozpaczać z powodu rozbicia ulubionej filiżanki... Chciałam więc zacząć w ten sposób, ale... to nie byłaby prawda. Bo tymi kilkoma słowami żegnam nie tylko przedmiot, ale jednego z moich najlepszych przyjaciół. Moje autko.

Dziś wreszcie odważyłam się pójść do mechanika, odebrać Białą Strzałę, która trafiła do niego po tym, jak jakiś czas temu wyciekł z niej cały olej. Wiedziałam, co mnie czeka, bo już w piątek odebrałam telefon ze smutną informacją - że mojego Fiacika nie ma już sensu ratować. Hamulce w rozsypce, zepsuta cewka, problemy ze skrzynią biegów, bakiem, światłami awaryjnymi... Za dużo tego jak na moją biedną, skołataną głowę i nie mniej biedny, pustawy portfel. :-(


poniedziałek, 28 maja 2012

Nawet Wiedźma miewa pecha ;-)

Nie wierzę w pecha. Z uporem maniaka zachodzę drogę czarnym kotom, tłukę lustra tak często, że nawet nie liczę sumy tych kolejnych siedmioleci nieszczęść (cóż, przyszłość przynajmniej wydaje się przewidywalna...), a piątki trzynastego celebruję z prawdziwą przyjemnością. Jednak nawet mnie, Wiedźmę patentowaną, nawiedza niekiedy pech. Przyłazi, wskakuje na plecy i nijak nie chce z nich zleźć, choć staram się z całych sił, by go z siebie strząsnąć. A figę!

Właśnie taki peszek przyczepił się do mnie w ostatni piątek, chociaż z początku nic nie zapowiadało jego wizyty...

Zaczęło się przyjemnie. Wyspałam się, spakowałam manatki na weekendową wizytę we Wrocławiu (zaliczyłam ostatnio pod rząd dwa świetne i intensywne weekendy w stolicy Dolnego Śląska, a to malując ściany, a to plażując, a to zadając się z Kleszczami - ech, cudnie było), a później z plecakiem na grzbiecie wyruszyłam dzielnie w stronę przystanku, by zawitać do pracy nieco wcześniej i móc dzięki temu również nieco wcześniej rozpocząć celebrowanie czasu wolnego. No i się zaczęło...


Wiedźmowym okiem: Jak zostać świnią. "Zakazana retoryka" Glorii Beck

Nawet Wiedźma wychowana na literaturze przepięknej, XIX-wiecznych powiastkach obyczajowych dla młodych dziewcząt i karmelkowej poezji Asnyka od czasu do czasu sięga po tzw. literaturę branżową, czyli związaną z szeroko pojętym marketingiem, PR, socjologią i psychologią społeczną. Takie moje małe zboczenie. Ot, lubię i już.

Jeśli w dodatku któraś z owych ksiąg wszetecznych nosi tytuł sugerujący, że na jej stronicach zawiera się wiedza tajemna i niedostępna zwykłym śmiertelnikom, moje ukontentowanie i ciekawość wzrastają niepomiernie. Reklama podprogowa? Och, tak! Tajniki komunikacji niewerbalnej? Muszę to mieć! Wywieranie wpływu na ludzi? Już pędzę do księgarni... Tak też było z Zakazaną retoryką, kuszącą dodatkowo podtytułem Podręcznik manipulacji. W pewne majowe popołudnie uznałam, że najwyższy czas pogłębić wiedzę o dyrygowaniu ludźmi wbrew ich woli, i z zapałem zabrałam się za książkę Glorii Beck.


Wiem, wiem. Okładka powinna mi podpowiedzieć, że nie jest to dzieło ambitne. ;-) Ale nie odstraszył mnie od lektury nawet ten siny, żmijopodobny język (pierwszy odruch i skojarzenie: jejku, pomocy, ten człowiek się dusi!). Przebrnęłam przez książkę i...


środa, 23 maja 2012

Dyjak. Kondrak. Nulek.

Są piosenki, które skradają się do nas na paluszkach, a później - z zaskoczenia - uderzają w samo sedno. Są artyści, którzy tych piosenek mają w repertuarze więcej niż inni, zupełnie jakby los dał im dodatkowy przydział intuicji. Zasłyszani przypadkiem, zapadają głęboko w pamięć i w uszy. Nie chodzi tylko o barwę głosu - to raczej kwestia odpowiedniej i niepowtarzalnej kombinacji warunków wokalnych i wrażliwości, pozwalającej dobierać najcelniejsze teksty oraz dźwięki. 

Do takich właśnie przypadkowych i cudownych odkryć należą dwaj śpiewający panowie, których łączy bardzo ważna dla mnie piosenka. Marek Dyjak, obdarzony niskim, dźwięcznym głosem kogoś, kto musiał już kiedyś osobiście zwiedzić piekło. I Jan Kondrak, bard, poeta, prawdziwy sztukmistrz z Lublina. A w tym wszystkim tkwię jeszcze ja, Nulek, porwana przez muzykę.


wtorek, 22 maja 2012

Gdzie jesteś, Profesorku?

Jednym z największych atutów mojej pracy w wydawnictwie jest bezpośredni dostęp do Szopa i InDyka, czyli Photoshopa i InDesigna. Dzięki temu - prócz moich normalnych obowiązków - mogę na bieżąco wyżywać się w dziedzinie, którą lubię: projektowaniu reklam, prezentacji itd. Dziś, składając błyskawicznie kolejną reklamę jednej z naszych nowości (kupujecie "Samo Zdrowie"? To zerknijcie w czerwcu), przypomniałam sobie  ni stąd, ni zowąd, że jeszcze 10 lat temu moja wizja zawodowej (no dobra, nie tylko zawodowej, ale dziś skupiam się na tym temacie) przyszłości wyglądała zupełnie inaczej... 

Jako rasowy kujon od najwcześniejszych lat szkolnych słyszałam, że z takimi zdolnościami do uczenia się powinnam kiedyś zostać naukowcem. Nie określano dziedziny - zresztą, dobrze radziłam sobie z niemal każdym przedmiotem (poza wuefem...). Miałam być naukowcem i basta.


środa, 16 maja 2012

Nulek w purpurze

Dawniej była barwą królewską - widniała na herbach najmożniejszych władców świeckich i duchownych, symbolizowała potęgę i bogactwo.Dziś raz po raz wraca do łask w modzie, pojawiając się na wybiegach, wystawach sklepowych czy w szafach. I - uwaga - od kilku dni tymczasowo także na Nulkowym oku. ;-)

W tym wypadku nie oznacza to jednak ani bogactwa, ani potęgi, ani mody, a jedynie niezdarność podniesioną do dość wysokiej potęgi. Bo Nulek od zawsze miała za dużo rąk i za dużo nóg. Nóg zwłaszcza. W ubiegły piątek przekonała się o tym po raz kolejny...


wtorek, 15 maja 2012

Kto się boi pisma?

Czasami nachodzi mnie nieodparte wrażenie, że XXI wiek ktoś kiedyś nazwie wiekiem wielkiego powrotu do oralności - w rozumieniu zgodnym z tytułem książki W. Onga Oralność i piśmienność, rzecz jasna. Przekonuje mnie do tego nie tylko coraz bardziej nonszalanckie podejście kolejnych pokoleń do kwestii ortografii, interpunkcji czy w ogóle - dbałości o pisemne formy komunikacji - i wzrastająca w społeczeństwie tendencja do unikania lektury tekstów dłuższych niż kilkuakapitowe, lecz również niechęć, granicząca z zabobonnym wręcz lękiem, przed składaniem jakichkolwiek pisemnych deklaracji...

Bo pismo ma niezwykłą moc, proszę Państwa. Zwłaszcza pismo oficjalne, wydrukowane, opieczętowane i zwieńczone zamaszystą parafką. Pisząc, zostawiamy ślad po sobie - czy to w Wielkiej Sieci, czy to w tajnych archiwach firm, banków, urzędów wszelkiej maści... Dajemy losowi wyraźny sygnał: tu jestem, to jest moje zdanie, taką decyzję podjęłam i nie wyprę się tego, bo potwierdziłam ją swoją niepowtarzalną sygnaturą.

Nie każdy z nas gotów jest do podjęcia tego ogromnego ryzyka. 
Przekonała się o tym ostatnio moja mama.


poniedziałek, 14 maja 2012

Poniedziałkowy Dół?

Jest w Krakowie ulica o nazwie, która mnie - i nie tylko mnie, sądząc po ilości memów krążących po Wielkiej Sieci - po prostu rozbraja. To słynny Poniedziałkowy Dół. Kto by pomyślał, że na mapach zacnego, królewskiego miasta znajdzie się miejsce na upamiętnienie tego jakże nieprzyjemnego zjawiska, którego tak wielu naszych rodaków doświadcza co tydzień... Czy to wymysł radnych, pragnących w ten sposób dać wyraz swojej niechęci do początków tygodnia? A może tę część miasta zamieszkuje największy odsetek malkontentów? Czy może idzie tu o powszechną w przykrytym szczelną warstwą smogu Krakowie tendencję do narzekania - w tym wypadku: na poniedziałki?

Cóż, geneza owej nazwy jest - jak to zwykle w onomastyce bywa - banalna i bynajmniej nie wiąże się z depresją poweekendową: wszystko zaczęło się ponoć od niejakiego Józefa Poniedziałka, którego chałupa - jedna z pierwszych w tej okolicy - stała w charakterystycznym zagłębieniu terenu. Nazwa przeniosła się najpierw na małą osadę, która powstała wokół Poniedziałkowej chatki, a później utrwalona została na planie miasta. Ot, cała historyja...


niedziela, 13 maja 2012

Niezbyt uduchowione wyznanie

Każdy, kto widział choć kilka amerykańskich filmów i seriali, kojarzyć powinien, jak wyglądają tamtejsze nabożeństwa w kościołach chrześcijańskich. Chóry wyśpiewujące chwałę Pana, pastorowie wykrzykujący z emfazą rozmaite aklamacje, wierni wyrażający swoje emocje w tańcu i oklaskach... Oczywiście, jest to obraz spłycony, wizja na użytek widza niepotrzebującego zbytniego zagłębiania się w kwestie teologiczne. Ot, barwny obrazek, ciekawostka.

A jednak - dziś właśnie miałam okazję obejrzeć ów obrazek z bliska i na własne oczy, a wszystko to dzięki Terry'emu Virgo, mówcy, pisarzowi i założycielowi wspólnoty kościołów neocharyzmatycznych Newfrontiers. W Krakowie odbyło się dziś spotkanie modlitewne z Terrym, na którym to spotkaniu znalazłam się ze względów zawodowych, jako że moje wydawnictwo opublikowało najważniejszą książkę tegoż autora i ktoś ją musiał sprzedawać. A że ja lubię takie kiermasze, padło na mnie. 


piątek, 11 maja 2012

Tajna wiadomość

Dawno minęły już czasy, gdy - żywo zainteresowane sprawami ludzi - Niebiosa co jakiś czas zsyłały swoim ulubieńcom znaki: gorejący krzew, kometę tudzież jakieś inne mane, tekel, fares. Dziś horoskopy stawia się komputerowo, tarota można rozłożyć jednym kliknięciem, rozkład jazdy wszelkich komet znamy z tysiącletnim wyprzedzeniem, a wróżki przyodziewają się w kostiumiki w kolorze lila-róż, a w swoich gabinetach, w blokach na obrzeżach miast, instalują prócz kryształowych kul także kasy fiskalne... 

A jednak... Od czasu do czasu można jeszcze natknąć się na zaszyfrowane wiadomości z "góry". Albo z "dołu" - na dwoje babka wróżyła. Nie trzeba nawet spoglądać w niebo - dziś przekonałam się o tym osobiście.

Wszystko przez to, że zepsuła się Biała Strzała (wyciekł cały olej, olaboga!). Umówiłam się na spotkanie z pewną Wiedźmą, musiałam więc przesiąść się do komunikacji miejskiej. I tąż komunikacją - a konkretniej: tramwajem linii oznaczonej numerem 10 - wracałam również do domu.  

Trasa wspomnianego wehikułu wiedzie m.in. przez Rondo Matecznego. I tam właśnie ujrzałam znak. A nawet - serię znaków. 


wtorek, 8 maja 2012

Proces wapnienia Wiedźmy

Starzeję się. Już o tym kiedyś pisałam. Pal licho pierwsze - i coraz liczniejsze - siwe włosy, zmarszczki - niekoniecznie mimiczne, nie wspominając o fakcie, że w tym roku we wrześniu czeka mnie wymiana dowodu osobistego... Te niewątpliwe oznaki rozpoczynającego się właśnie bezlitosnego procesu wapnienia (czyli przemiany Wiedźmy w - jak to się dawniej mówiło - "wapniaczkę" tudzież "stare wapno") są niczym w porównaniu do zmian w mojej nieszczęsnej psychice. A wszystko przez te cholerne różnice pokoleniowe!

Nigdy wcześniej nie odczuwałam tychże różnic tak dobitnie i wyraźnie jak teraz, a zawdzięczam to mojej szanownej młodszej siostrze, która - jak już pisałam tutaj- właśnie podjęła decyzję o czasowej (?) emigracji. Zaskoczyła tym wszystkich - szast, prast! - i Młoda razem ze swoim chłopakiem wylądowała w Cardiff, rzekomo tylko na kilkudniowym urlopie. Cóż, skoro z tego urlopu już nie wróci - znalazła pracę. Podobno tylko na wakacje, ale... pożyjemy, zobaczymy.


poniedziałek, 7 maja 2012

Nulek - najgorszy klucznik świata

Aj, Nulek, Nulek... Czy ty się znów przypadkiem nie pakujesz w kłopoty? Zawsze twierdziłaś, że lubisz sytuacje proste i jasne, jak trasa między Wrocławiem a Krakowem, którą dziś znów pokonałaś w ekspresowym tempie, ścigając się ze zmęczeniem... A mimo to głową naprzód, na ślepo, ładujesz się znów w coś, czego nie potrafisz - a może nie chcesz - nazywać. I kluczysz, kluczysz, byle tylko nie odsłonić swoich kart i swoich prawdziwych uczuć. Zmęczenie - to z autostrady - minęło jak ręką odjął, ustępując kolejnemu dyżurnemu przy Twojej głowie - wiernemu jak pies niepokojowi. 

Taka byłaś zawsze, odkąd pamiętam. Rozpaczliwie próbując nadać swojemu światu pozory równowagi, potrafiłaś dokonywać cudów w dziedzinie słownej akrobatyki, byle tylko ominąć niewygodny - dla Ciebie lub innych - temat. "Lanie wody" - tak to określał Twój pan od polskiego w liceum. "Wrodzona dyplomacja" - twierdzili autorzy Twoich horoskopów (Waga, w dodatku z pierwszego dnia jesieni - taktowna, dyskretna, unikająca konfrontacji, ceniąca harmonię, nawet kosztem prawdy?). "Tchórzostwo" - tak w końcu zaczęłaś nazywać to sama.


wtorek, 1 maja 2012

Chowam się

Staroć z szuflady grodziskiej, ale - cholernie aktualna.

* * *

Chowam się w słowa
z okruchów 
cichych resztek
niedopowiedzeń
wysypuję sobie ścieżkę
błędną
do Ciebie

Chowam się w słowa
wyblakłe
otulam nimi jak szalem
który przed chłodem Twym nagłym
nie chroni
wcale

Chowam się w słowa
i znikam
cień ledwie 
na parawanie 
dźwięków bez uczuć i znaczeń
zostanie

Wszystko będzie dobrze

Jest taki wiersz Stanisława Barańczaka zatytułowany Garden party. Od kilku dni krąży mi po głowie jak refren przygrywający temu, co dzieje się w domu i szpitalnej wizycie mamy, która właśnie się rozpoczęła. Przytoczę go. Komentarz - niżej. 


Stanisław Barańczak

Garden party

„Pomarańcza, jak widzę, z Malty – wyśmienita!”
C.K. Norwid

„Przepraszam, nie dosłyszałam nazwiska? ...Banaczek? 
...Czy to czeskie nazwisko? A, polskie! To znaczy,
pan z Polski? jakże miło. Państwo przyjechali
całą rodziną? dawno?”, „No nie, wybacz, Sally,
zamęczasz pytaniami, a trzeba, po pierwsze,
zaprowadzić do stołu – proszę, tu krakersy,
potato chips, sałatka – pan sobie naleje
sam, prawda? Witaj Henry –”, „I co też się dzieje
ostatnio w Polsce? Co porabia Wa..., no, ten z wąsami,
zna go pan osobiście? Nie? Widzę czasami 
w dzienniku demonstracje – choć czy można wierzyć
tej naszej telewizji, koszmar, prawda? jeży
się włos od wszystkich tych reklam – cenzury –
Europejczycy słusznie twierdzą, że kultury
nam brakuje-”, „Cześć, jestem Sam. Mówi mi Billy,
że pan z Polski - znam Polskę, widziałem dwa filmy
z Papieżem – ten wasz Papież nic nie wie o świecie,
straszny konserwatysta -”, „A jak pańskie dzieci?
Mówią już po angielsku? Czy chodzą do dobrej
szkoły?”, „Te szkoły publiczne to problem
numer jeden, niestety –”, „Nie zgadzam się, Sammy,
szkoły są lepsze, jeśli rodzice, my sami,
dbamy o to -”, „Tak, ale budżet federalny –”,
„Hej, wy tam, skończcie wreszcie, co to za fatalny
obyczaj – dyskutować przy winie, zakąsce
na poważne tematy -”, „Więc? co słychać w Polsce?”