środa, 29 lutego 2012

Spacerologia, czyli od Kukulskiej do Lubomskiego

Odkąd przeprowadziłam się do Krakowa, odkryłam, że w jednej ważnej kwestii jestem zdecydowanie zwolenniczką teorii tzw. determinizmu społecznego, a właściwie - geospołecznego. Chodzi (nomen omen) o spacerologię stosowaną. ;-)

Adeptką tej arcytrudnej, niemal tajemnej dziedziny nauki zostałam kilka lat temu, kiedy odkryłam, jak bardzo mój sposób poruszania się nie przystaje do standardów galicyjskich. Wychowana w iście pruskim drylu panującym do dziś w Wielkopolsce, szybko nauczyłam się, że czas to pieniądz. Trzeba więc było nauczyć się poruszać na tyle szybko, by ową cenną, choć nienamacalną walutę oszczędzać. Zwłaszcza, że działo się tak wiele dookoła - szkoła, kółko teatralne, samorząd szkolny, zajęcia chóru, później bieg do biblioteki, żeby zdążyć przed zamknięciem, czasem szybki marsz na zakupy z mamą lub siostrą, czasem - gdy okazywało się to konieczne - szybka wizyta u lekarza albo błyskawiczny wypad na weekend do rodziny...


wtorek, 28 lutego 2012

Dzień w prezencie

Pamiętam wciąż swój dziecinny zachwyt, kiedy odkryłam w kalendarzu, że raz na kilka lat Pan Czas robi nam psikusa i dodaje do lutego dodatkowy dzień. Od chwili, w której uświadomiłam sobie istnienie owych nadprogramowych 24 godzin, czekałam z niekłamaną radością na nadejście roku przestępnego i na ten wspaniały bonus, przekonana, że 29 lutego, niebywały wybryk losu, musi przynieść mi wyjątkowe chwile... 

Umysł dziecka - a czasami też umysł dorosłego - potrafi dokonać rzeczy niebywałej: sprawę oczywistą, wynikającą z oficjalnych ustaleń Juliusza Cezara (podobno to za jego czasów po raz pierwszy ustanowiono rok przestępny i uznano, że luty zasługuje na wyróżnienie dodatkowym dniem) oraz jego rozmaitych następców majstrujących przy kalendarzach, potrafi uznać za specjalny i wyjątkowy podarunek, taką życiową ofertę specjalną bez kruczków i drobnego druku. Taki przysłowiowy dar od losu. Mnie to zostało do dziś - 29 lutego uznaję za prezent tylko dla mnie. Moje cudownie jeszcze niewykorzystane 24 godziny.


poniedziałek, 27 lutego 2012

Biolekty

Czasami natykam się podczas porządków w komputerze lub w notatkach na jakieś swoje stare zapiski. To jeden z nich, sprzed niemal roku. Znalazłam wczoraj. Już nie boli.


* * *

Co z tego że mówimy
tym samym językiem

skoro moje
kocham
znaczy twoje
tracisz

a twoje
szczęście
znaczy moje
odejdź


niedziela, 26 lutego 2012

Ostrzeżenie

Ostrzegam
patrzysz mi w oczy
wyłącznie na własne ryzyko


Nie chcę później skarg
i zażaleń
że zamiast wysp szczęśliwych
tam
otchłań bez dna
i strome schody
bez poręczyciela


Nie pisz donosów
że za zielonym szkiełkiem tęczówki
przemycam nadprogramowe marzenia
nie dla ciebie
a do uśmiechu dorzucam łzę
gratis i bez paragonu


Nie wnioskuj o kontrolę
realizacji snutych kiedyś planów
trzeźwości umysłu
reakcji na bodźce 
sercowe


Pod moimi powiekami zabłądzisz
Zamiast rajskiego ogrodu odkryjesz
blaknącą sukienkę matki wszystkich głupców


A widzisz
Ostrzegałam



Sztuka milczenia


"Nim coś powiesz - zmilcz, nim coś powiesz - zważ..." - śpiewa Anna Jantar w jednej z tych starych piosenek, w które szczególnie lubię się wsłuchiwać, bo chociaż wydają się zabawnie patetyczne, to jednak mają w sobie porcję prawdy wywołującej lekki, nagły dreszcz wzdłuż kręgosłupa, niekoniecznie moralnego. Rzadko jednak, przyznam się tu bez ogródek, stosuję się do tej rady z pierwszych wersów... 

Milczenie? No cóż, nie jest to dla mnie stan naturalny, choć i mnie się ono przytrafia od czasu do czasu. Zwykle jednak moim żywiołem pozostaje słowo - mówione, myślane i pisane. Mam w sobie silną potrzebę kreowania świata słowem i opowiadania go - sobie i innym. Zresztą - ten blog to kolejny dowód na to, że cierpię na coś w rodzaju myślo- lub słowotoku. W ten sposób po prostu oswajam rzeczywistość. I ludzi. I siebie samą po trosze.

Ale nawet mnie niekiedy zdarza się zamilknąć. I ćwiczę się w tej sztuce z cierpliwością, o jaką mało kto mnie chyba podejrzewa.


sobota, 25 lutego 2012

Zachęta

Zwiedź mnie na manowce
prowadź błędną ścieżką
sprowadź na złą drogę


Wpleć mi we włosy 
źdźbło trującej trawy


Wejdź w moją skórę
Pochodź w moich butach
a może niech w ciebie
wstąpi mój diabeł


Wyjdź z siebie
przejdź do meritum


Tylko mnie nie zawiedź
i przyjdź

Ułamki i kwantyfikatory

Refleksje lubią mnie nachodzić z zaskoczenia. Zazwyczaj wtedy, kiedy nie mam pod ręką niczego, czym mogłabym je utrwalić - chyba że zacznę nagrywać na dyktafon w komórce notatki głosowe (choć obawiam się, że w miejscach publicznych mogłoby się takie zachowanie a la "detektyw Rutkowski na tropie" wydać co najmniej podejrzane). Zdarza mi się to w autobusach, tramwajach, podczas imprez, za kierownicą - ot, nagle ciemna pustka w mojej pokręconej głowie rozjaśnia się od iskry jakiejś nagłej, uderzającej myśli... a później mogę tylko obserwować pożar i liczyć, że to, na co wpadłam tak nagle, zostanie w mojej łepetynie na tyle długo, abym zdążyła to zanotować, w jakikolwiek sposób utrwalić. ;-)

Ostatnio naszła mnie jednak myśl, właściwie taka mała "myślka", na tyle wyrazista, że nie ma ryzyka, by prędko wyfrunęła mi z głowy. Zaczęło się od tego, że jadąc tramwajem i rozglądając się od niechcenia, odkryłam coś, co mnie oszołomiło: otóż przemieszkałam w Krakowie 1/4 swojego życia. 


piątek, 24 lutego 2012

Anulowym okiem: "W ciemności" widać więcej?

Obawiałam się tego filmu. Z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że odrobinę boję się polskiego kina w ogóle, nawet tego firmowanego najgłośniejszymi nazwiskami. Przez lata mniej lub bardziej regularnego bywania w przybytkach X Muzy wyrobiłam sobie silne przekonanie, że do rodzimych produkcji lepiej podchodzić z dystansem. Można się wtedy tylko przyjemnie rozczarować, oszczędzając sobie za to goryczy płynącej z zawiedzionych nadziei i niezaspokojonego apetytu. Moje lęki wiązały się też z tematyką, którą podejmuje dzieło pani Holland. Żydzi i ich losy w czasie okupacji niemieckiej - to zestawienie w moim przekonaniu dość ograne, zazwyczaj zmienia się tylko tło, na jakim rozgrywają się akcje kolejnych literackich czy filmowych opowieści. W tym wypadku był to mój ukochany Lwów - lękałam się więc tym bardziej, nie wiedząc, czy "W ciemności" nie zmieni, a raczej - nie zburzy - utrwalonego w moim sercu wizerunku tego wyjątkowego miasta...


Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. 
Bo "W ciemności" widać więcej.
I chociaż wydaje mi się, że na Oscara i tak nie zasługujemy ze względu na znakomitą konkurencję w postaci lirycznego, intymnego i poruszającego "Rozstania", to jednak nie żałuję ani minuty spędzonej w kinowej sali razem z całym tłumem widzów skuszonych wieścią o nominacji Akademii. 


czwartek, 23 lutego 2012

Siwe włosy

Dawno, dawno temu, kiedy zaczęłam farbować włosy, obiecałam sobie, że przestanę to robić, gdy tylko zauważę, że siwieję. "Chcę się zestarzeć z godnością" - myślałam wtedy, ze zgrozą spoglądając na znajome "starsze" panie, rozpaczliwie usiłujące tuszować oznaki nadchodzącej jesieni życia za pomocą maskujących, coraz radykalniejszych kolorów... "Co za desperacja!" - rozbrzmiewał w mojej - młodej wtedy i nieskalanej srebrnym włosem - głowie cichutki, acz złośliwy głosik. "Jak długo można się tak oszukiwać?" - zastanawiałam się z lekkim politowaniem na widok wściekle rudych włosów do niedawna szpakowatej sąsiadki...

No i mam za swoje. Doczekałam się pierwszych oznak siwizny i to nie dziś, nie wczoraj - powiedzmy, że już jakiś czas temu. Dowcip polega na tym, że spodziewałam się jej, hmm... znacznie później. A tu klops. ;-)


środa, 22 lutego 2012

Nie-jasności

Jest jaśniej! Jak mogłam tego nie zauważyć? Jeszcze kilka tygodni temu wychodziłam z pracy w całkowitych zimowych ciemnościach, otulając się ich chłodem jak szalikiem. Dziś, wsiadając o 17.06 do autobusu, pierwszy raz dostrzegłam zachód słońca. Jeszcze zimowy, delikatnie powleczony półprzezroczystym lukrem mrozu, pierwszy znak przełomu, pierwsza oznaka nieubłaganie nadciągającego przedwiośnia i jego dni - coraz dłuższych i coraz mniej spokojnych, pachnących świeżą, mokrą ziemią...

Lubię ten czas, tak bezsensownie pełen niczym nieuzasadnionej nadziei na lepsze chwile. Tę energię, która bierze się znikąd, spada nagle prosto na głowę deszczem pomysłów, dodaje na moment skrzydeł, a potem bez uprzedzenia i bez żalu znika gdzieś pod zalegającym wciąż dookoła śniegiem. Ale jednocześnie - właśnie teraz drażni mnie i męczy to, co wciąż pozostaje niewyjaśnione.

Bo ja nie znoszę nie-jasności.
Jestem prostą dziewczyną potrzebującą prostych i dobrych słów, bez niepotrzebnego obciążania ich dodatkowymi możliwościami interpretacji. Bez zaciemniania sensów. Bez udawania, że między mną a światem, między mną a Tobą jest coś albo też - że czegoś ani trochę nie ma.


niedziela, 19 lutego 2012

Krótka bajka z jeżem w środku

Bajek nie opowiada się po to, żeby ktoś w nie uwierzył. Bajki opowiada się dlatego, że czasami tylko w ten sposób, wyłącznie za ich pomocą można coś pokazać i zarazem - dobrze ukryć. To moja bajka na dziś.

* * *

Nie było siedmiu gór, rzek i lasów. Zamiast nich - jedno magiczne (podobno...) miasto nad niezbyt czystą Wisłą. A w tym mieście - samotna wiedźma. 1 (słownie: jedna) sztuka. 

Wiedźma miała zielone oczy i trudny charakter, co zresztą (podobno...) idzie zwykle w parze. Była też stara (no, ok, w średnim wieku), zła i brzydka, bo przecież tak to właśnie jest, zarówno w bajkach, jak i w tym, co nazywamy rzeczywistością. Ale to nie dlatego nikt jej nie kochał.

poniedziałek, 13 lutego 2012

W półśnie

Czasami - choć już coraz rzadziej - zdarza mi się w półśnie, nad ranem lub tuż przed zapadnięciem w objęcia Morfeusza - usłyszeć dźwięki, które w ciemności brzmią dziwnie znajomo...

Skrzypienie drzwi, ciche kroki, czasem szmer rozmowy lub westchnienie. 
Wybudzam się wtedy nagle i - nie do końca przytomna - myślę, że jestem w domu. W Grodzisku. Że słyszę mamę, krzątającą się po nieodległej od mojego dawnego pokoju kuchni. Że to wielkopolski poranek wywołuje mnie ze snu...

Otwieram oczy - a tutaj tylko krakowska, samotna noc.
I na chwilę przestaję oddychać, przytłoczona ogromem tęsknoty za domem, w którym jest ktoś prócz mnie samej.

Na chwilę.

niedziela, 12 lutego 2012

Kuchenna filozofia

Zamknij oczy. W ciemności widać  przecież więcej... A teraz wyobraź sobie swój dom - ten, który masz lub który chcesz dopiero odnaleźć. Cztery przysłowiowe ściany wypełnione od podłogi po dach poczuciem bezpieczeństwa i radością. Dom, o którym marzysz. A teraz powiedz: gdzie bije jego serce? 

We wszystkich miejscach, które mogłam lub wciąż mogę nazwać domem, jest tylko jedno takie miejsce. Kuchnia. Nieważne, czy to zagracona, zapchana szafkami i ciemna (bo z oknem po zachodniej stronie) kuchnia domowa w odległej Wielkopolsce, królestwo mojej mamy, w którego centralnym miejscu zamiast tronu stoi stół tak stary, jak ściany, które go otaczają, czy też moja mała ostoja, oddzielona ścianką od reszty kawalerki na łagiewnickiej górce - z kredensem-staruszkiem, białymi ścianami, stosem książek kucharskich na sfatygowanej komódce i kolekcją najprzedziwniejszych foremek do ciast oraz ciastek w najpojemniejszej z szuflad... 


Nawet Tuwim pisał o mnie...

Wczoraj przypominałam sobie księżycowego Andrzeja Bursę. Dziś przyszedł mi do głowy inny poeta, równie bliski, choć definiujący świat zupełnie inaczej. O Julianie Tuwimie i jego wierszach mogłabym pisać sporo - i pewnie jeszcze będę - ale dziś przypomniał mi się bardzo konkretny i wyjątkowy, bo skierowany do dość młodego odbiorcy, tekst. Tekst o mnie.


Jest taka Zosia, 
Nazwano ją Zosia-Samosia, 
Bo wszystko "Sama! Sama! Sama!" 
Ważna mi dama! 

Kto czytał, ten wie, że Zosiny wizerunek w oczach podmiotu lirycznego nie przedstawia się najlepiej. Ale ja nie o tym... Przypomniałam tutaj ten uroczy, acz złośliwy wierszyk, bo sama zostałam już u zarania dziejów zaprogramowana na "zosiosamosizm". A początek 2012 roku przyniósł mi kilka okazji do przemyślenia tej właśnie cechy mojego charakteru.


sobota, 11 lutego 2012

Bursa i księżyc


Nie pamiętam już kiedy pierwszy raz natknęłam się na wiersze Andrzeja Bursy. Musiało to być jeszcze w czasach zamierzchłych, czyli w podstawówce (wtedy jeszcze - o zgrozo! - ośmioklasowej). Nie miałam pojęcia o jego biografii, dokonaniach czy o przedwczesnej śmierci. Wikipedia nie istniała, dostęp do Internetu był drastycznie ograniczony do jednej lekcji informatyki w tygodniu, pozostawały więc biblioteki i antologie poezji, które chłonęłam z zapałem, podobnie jak wszystkie inne książki, które wpadły mi w ręce.

W jednym z takich przykurzonych zbiorów poezji XX-wiecznej natknęłam się na nieznane mi wcześniej nazwisko. I dosłownie zachłysnęłam się podpisanymi tym nazwiskiem wierszami. Były tak odmienne od wszystkiego, co znałam do tej pory. Brutalne jak policzek wymierzony komuś, kto przysypia. Bez ostrzeżenia. 


piątek, 10 lutego 2012

Post poniekąd ornitologiczny

Już pewnie nie pamiętasz, kiedy po raz pierwszy pojawiło się uczucie, że coś jest nie tak. Coś nie pasuje. Czy przyszło ono nagle, czy może zanosiło się na nie od dawna? Co czułaś? Rozczarowanie? Wstyd? Gniew? Czy tylko zaskoczenie? 
Odświeżę Ci pamięć. 

Miałaś wtedy jakieś 8 lat. Rozczochrana mała chłopczyca z wiecznie porozbijanymi kolanami, zapamiętała wielbicielka "Policjantów z Miami" i zabawy w podchody. Do kompletu - młodsza siostra, 2-letni pucołowaty aniołek z wielkimi niebieskimi oczkami oraz brązowymi lokami dookoła kształtnej główki. 

Jesteście z tatą w wypożyczalni filmów video. Stoicie obok półki z bajkami. Mała zapatrzona w kolorowe obrazki - jest początek lat 90. XX wieku, feeria kolorów to wciąż zjawisko nowe i fascynujące po latach peerelowskiej szaroburości. Trudno jednak skupić się na chłonięciu wzrokiem tej enklawy zachodniego kolorystycznego dobrobytu, bo ni stąd, ni zowąd podchodzi do Was właścicielka wypożyczalni. Podchodzi, kuca i zaczyna zachwycać się małą - jakież to śliczne dziecko, a te oczka, a ta buźka, a te loczki, a te policzki, masz dziecko kolorowaneczkę, taka śliczna jesteś, no masz, nie wstydź się, taki aniołeczek uroczy...


środa, 8 lutego 2012

Anulowym okiem: "Rozstanie"

Oscarowe nominacje dla filmów nieanglojęzycznych były w tym roku jednym z najważniejszych tematów w polskich mediach zajmujących się kulturą z jednego, dość oczywistego względu - znów wielu z nas ma skrytą nadzieję, że słynna statuetka trafi w polskie ręce. Do wczoraj sama byłam przekonana, że mamy spore szanse: "W ciemności" urzekło mnie bowiem nie tylko zgrabnie opowiedzianą historią jednego wojenno-okupacyjnego epizodu, ale przede wszystkim klimatem, zdjęciami i cudowną lwowską gwarą. Dziś wiem już jednak, że to za mało. Skąd wiem? Bo obejrzałam "Rozstanie". 

Rozwód po irańsku
Irański sąd bardzo różni się od tych eleganckich i pełnych powagi miejsc, do których przyzwyczaiły nas kasowe produkcje amerykańskie czy choćby nasza poczciwa polska "Anna Maria Wesołowska". W irańskim sądzie nie ma drewnianych balustrad z lakierowanego drewna, górującej nad salą ławy sędziowskiej, mikrofonów, tóg i złotych łańcuchów. Nie ma adwokatów reprezentujących strony, ani długich mów obrończych. 

Jest za to wszechogarniający gwar setek ludzi, którzy kręcą się bezładnie po korytarzach i pokojach, usiłując dochodzić swoich praw. Jest chaos. I jest Simin, która bardzo chce rozwieść się z Naaderem, by - jak sama twierdzi - móc wyjechać z kraju i rozpocząć nowe życie. A może także po to, by udowodnić - sobie i mężowi - że o 14 latach wspólnego życia wciąż łączy ich coś więcej niż tylko wspólny dom i dorastająca córka, Termeh?

Simin i Naader

Mój rok 1984, czyli dziesięć starych piosenek o Anuli

W rozmowach na temat ulubionych piosenek czasami zdarza mi się stwierdzić, że pod względem muzycznym urodziłam się o co najmniej dekadę za późno. Jednak kiedyś przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić, jakie kawałki powstały w roku mojego przyjścia na świat, czyli w słynnym orwellowskim roku 1984. I co? I okazało się, że pojawiło się wtedy kilka utworów, które w moim pełnym dźwięków wiedźmowym żywocie odgrywają bardzo ważną rolę...

Niniejsze zestawienie to moja prywatna lista przebojów z roku, w którym rozpoczęłam swój pracowity żywocik. To piosenki, które grają mi w głowie częściej niż inne. Takie "top ten" Anuli i o Anuli. ;-)


niedziela, 5 lutego 2012

Prysznicowa metafora

Lubię poranne prysznice. Solidna porcja gorącej wody tuż po przebudzeniu pozwala mi szybciej odzyskać przytomność i wejść na odpowiednio wysokie obroty. Zwłaszcza teraz, gdy lutowe mrozy przenikają ściany mojej małej pustelni na wskroś. 


Porzucenie ciepłej piżamy i postawienie stóp na zimnej powierzchni brodzika wymaga wprawdzie pewnej dozy odwagi, podobnie jak odkręcenie kurka, ze świadomością, że na pewno pierwsza porcja wody, która wydobędzie się z słuchawki prysznicowej, będzie lodowata. Jednak już po chwili zaczynam całą skórą odczuwać i chłonąć ciepło. Dobre, życiodajne ciepło, które zmywa resztki snu z powiek i które pozwala na kilka chwil zapomnieć o pustce i o zimnie.



Brak złudzeń

Boli.
Ale minie.
I to tyle na dziś.

środa, 1 lutego 2012

Rzecz o porządkach i nauce cierpliwości

Od dawna już żyję ze świadomością, że mam w tej mojej pokręconej głowie niezły bałagan. Za dużo książek. Za dużo myśli. I za dużo muzyki. Gromadzę je intensywnie, chłonę w każdej chwili, bez ładu i składu, na zapas, żeby broń Boże mi ich nie zabrakło w jakiejś pustej, późnowieczornej godzinie... I tak sobie funkcjonuję, aż do momentu, w którym zaczynam odczuwać, że przesadziłam. Nadchodzi wtedy nieubłaganie moment, w którym muszę zabrać się za porządki. Średnio - raz w tygodniu. ;-)


Łapię wtedy za miotłę, odkurzacz, mopa, ścierkę, gąbkę czy cokolwiek innego i zabieram się - całkiem serio i absolutnie dosłownie - do roboty. Tak, tak, to nie przejęzyczenie - porządki w głowie zaczynam od porządkowania przestrzeni wokół siebie. A że - jak na lekko szaloną humanistkę przystało - przejawiam skłonności do bałaganienia nie tylko duchowego, lecz także jak najbardziej namacalnego, zawsze znajdzie się coś do sprzątnięcia, wyczyszczenia lub poukładania. Ba, nawet laptopa od czasu do czasu trzeba odkurzyć, prawda?