środa, 24 lipca 2013

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Aksamitna Rapsodia

Każdy z Was na pewno słyszał choć raz Błękitną rapsodię Gershwina, a jeśli nie, to niech to natychmiast nadrobi - na przykład klikając tutaj. Zasłuchajcie się, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie leniwe, letnie popołudnie. Rozgrzane powietrze faluje delikatnie, słońce praży niemiłosiernie, a Wy - wyciągnięci na hamaku w bezpiecznym i kojącym cieniu - beztrosko przyglądacie się rozgrzanemu do białości niemu, kreśląc po nim palcami szlaki dla delikatnych, puchatych obłoków... 

Zaraz, zaraz! Ale przecież te obłoki, te chmury melodii, da się zjeść! Wystarczy sięgnąć po któryś i skosztować. Zastanawialiście się kiedykolwiek, jak może smakować Błękitna rapsodia? Oto podpowiedź, która moim zdaniem zaspokoi ciekawość niejednego łasucha-melomana... ;-)


AKSAMITNA RAPSODIA 
BANANOWO-CUKINIOWO-DYNIOWA
z czekoladową nutą



poniedziałek, 22 lipca 2013

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Ziołowy chleb "bez krojenia"

Nie raz i nie dwa razy pisałam już, że w kuchni prawdziwej kury domowej musi od czasu do czasu zapachnieć drożdżowym ciastem. U mnie tym razem aromat drożdży zmieszał się z zapachem czosnku, pietruszki i sera - a wszystko to za sprawą chleba do odrywania, przygotowanego metodą, o której pisałam już tutaj

Przepis jest zmodyfikowaną wersją receptury z bloga gotowaniecieszy.blox.pl.

niedziela, 7 lipca 2013

Bez zobowiązań

Najczęściej i najpromienniej uśmiecham się, kiedy jest mi smutno. Zupełnie jakbym tym prostym sposobem - rozciągając usta w mniej lub bardziej sympatyczny grymas - próbowała oszukać świat i samą siebie przy okazji. Wszystko w porządku. Nic się nie dzieje, naprawdę. Czuję się doskonale, dziękuję. A co u Ciebie?

Może to dziedzictwo po mojej mamie - najbardziej skrytej osobie, jaką znam? Ona też po mistrzowsku udaje, że wszystko gra, nawet w chwilach największej desperacji i rozpaczy. Albo po prostu milczy - ale tego zwyczaju akurat po niej nie przejęłam. Ja zagaduję zmartwienia, odwracam od nich uwagę, gram w teatrze jednej (marnej) aktorki sztukę z wymuszonym happy endem. 

Najłatwiej jest ten zabieg przeprowadzić w pracy. Nawał zajęć, aktywność umysłowa, telefony, maile, komunikaty, sprawy do załatwienia - wszystko to pozwala uniknąć myślenia o własnej żałosnej egzystencji, odwraca uwagę, tłumi złe emocje - i pozwala też uniknąć niewygodnych pytań. Podobnie na spotkaniach ze znajomymi - siedzę, słucham opowieści, ploteczek, wynurzeń - i uśmiecham się, i gadam o głupotach, i na moment lub kilka chwil znów wszystko jest ok. Naprawdę.

Fantom w głowie

Pewnego dnia... 

Nie, nie był to dzień szczególny, nie zaznaczyła go w kalendarzu na czerwono, nie zanotowała nic na marginesie właśnie wertowanej książki, nie wysłała wiadomości tekstowej do siostry ani przyjaciółki; chyba wciąż pamięta datę, ale nie uważała jej nigdy za istotną, a poza tym ogólnikowa formułka "pewnego dnia" wydawała jej się zawsze bezpieczniejsza: można w niej schować każdą pogodę, każdą porę roku i doby, dni powszednie i święta, poranki i wieczory - na pohybel dociekliwym biografom i biografistom, doszukującym się w przypalonej w czwartek zupie pomidorowej inspiracji do niedzielnej elegii. 

Zatem: nie było to dawno, nie było to ostatnio, nie było to w sobotę ani we wtorek, nie było to po obiedzie ani przed śniadaniem. Po prostu pewnego dnia.

Tego właśnie dnia kategorycznie zabroniła sobie marzyć.