sobota, 31 sierpnia 2013

Książeczka, motyle i buty wikarego

Śmierć babci nie spadła na mnie niespodziewanie. Tak naprawdę ta osiemdziesięcioletnia staruszka odchodziła od kilku lat. Najpierw powoli, niezauważalnie, a później - wskutek postępującej miażdżycy i cukrzycy - coraz dotkliwiej dawało się odczuć, że to już nie ta sama osoba, która była przez lata moją największą powiernicą w rodzinie. Znikała. Zapadała się w sobie: dosłownie - bo z korpulentnej starszej pani zmieniła się pod koniec życia w wychudzoną i zniszczoną chorobami staruszkę, i w przenośni - odcinając się coraz bardziej od świata, od ukochanych seriali, gazet, a wreszcie od rozmów z domownikami...

Nie. To nie była niespodzianka. Ale i tak boli.

Wczoraj, w dzień tak piękny, jak tylko potrafią być piękne ostatnie dni lata, odbył się na grodziskim cmentarzu pogrzeb babci. To była dla mnie granica, którą wyznaczyłam sobie już we wtorek, wychodząc z pracy: do tej chwili miałam nie płakać, nie rozklejać się, tylko działać, żeby maksymalnie odciążyć mamę, zmęczoną wielotygodniowym trwaniem przy łóżku chorej w dzień i w nocy. I prawie mi się to udało. Prawie, bo kiedy w kościele zabrzmiała pieśń Anielski orszak, ta przedostatnia pogrzebowa pieśń, poprzedzająca wyprowadzenie trumny z kaplicy, śpiewałam już, płacząc.

Nie chcę jednak wspominać tego dnia przez pryzmat łez.
Chcę zapamiętać coś więcej.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Tak zwyczajnie

Dzień jak co dzień.

Słońce zjawiło się w moich oknach o rozsądnej porze.
Na porannym spacerze z Aksą poczułam pierwszy powiew jesieni.
W pracy wypiłam dwie rytualne kawy. 
Taksówkarz wezwany pod teatr o mało nie wpadł pod tramwaj, a później całą drogę zasypywał mnie opowieściami o odwiecznej wojnie taksówkarzy z motorniczymi.
Sąsiadki z bloku obok już z daleka uśmiechały się do mojej kudłatej bestii, gdy szłam z nią do samochodu.
A na Bukowskiej znów udało mi się jakimś cudem ominąć korek.

Nic się nie zmieniło.
A przecież wszystko uległo zmianie.

Dziś o 16.30 w grodziskim szpitalu umarła moja babcia, Felicja.

Jeśli potraficie się modlić, proszę, pomódlcie się za jej spokój.




niedziela, 4 sierpnia 2013

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Tarta królowej

Mogłabym znienawidzić lato za straszliwe upały, za słońce niemiłosiernie prażące skórę, za duchotę przedburzowych popołudni i za bezlitośnie krótkie noce... Mogłabym. Ale lato na osłodę moich cierpień przynosi mi zawsze podarunek, którego nie potrafię odrzucić: renklody. :-) 

Podobno ich nazwa wywodzi się od królowej Klaudii Walezjuszki, czyli La Reine Claude. To za jej panowania we Francji pojawiła się nowa odmiana śliwy domowej i nazwą postanowiono uczcić krewniaczkę naszego osławionego króla-uciekiniera. Trudno się dziwić - owoce tej odmiany są wyjątkowo soczyste, smakowite - po prostu: królewsko dobre. Zwłaszcza, gdy zostaną wkomponowane w pyszną tartę...