Śmierć babci nie spadła na mnie niespodziewanie. Tak naprawdę ta osiemdziesięcioletnia staruszka odchodziła od kilku lat. Najpierw powoli, niezauważalnie, a później - wskutek postępującej miażdżycy i cukrzycy - coraz dotkliwiej dawało się odczuć, że to już nie ta sama osoba, która była przez lata moją największą powiernicą w rodzinie. Znikała. Zapadała się w sobie: dosłownie - bo z korpulentnej starszej pani zmieniła się pod koniec życia w wychudzoną i zniszczoną chorobami staruszkę, i w przenośni - odcinając się coraz bardziej od świata, od ukochanych seriali, gazet, a wreszcie od rozmów z domownikami...
Nie. To nie była niespodzianka. Ale i tak boli.
Wczoraj, w dzień tak piękny, jak tylko potrafią być piękne ostatnie dni lata, odbył się na grodziskim cmentarzu pogrzeb babci. To była dla mnie granica, którą wyznaczyłam sobie już we wtorek, wychodząc z pracy: do tej chwili miałam nie płakać, nie rozklejać się, tylko działać, żeby maksymalnie odciążyć mamę, zmęczoną wielotygodniowym trwaniem przy łóżku chorej w dzień i w nocy. I prawie mi się to udało. Prawie, bo kiedy w kościele zabrzmiała pieśń Anielski orszak, ta przedostatnia pogrzebowa pieśń, poprzedzająca wyprowadzenie trumny z kaplicy, śpiewałam już, płacząc.
Nie chcę jednak wspominać tego dnia przez pryzmat łez.
Chcę zapamiętać coś więcej.
sobota, 31 sierpnia 2013
wtorek, 27 sierpnia 2013
Tak zwyczajnie
Dzień jak co dzień.
Słońce zjawiło się w moich oknach o rozsądnej porze.
Na porannym spacerze z Aksą poczułam pierwszy powiew jesieni.
W pracy wypiłam dwie rytualne kawy.
Taksówkarz wezwany pod teatr o mało nie wpadł pod tramwaj, a później całą drogę zasypywał mnie opowieściami o odwiecznej wojnie taksówkarzy z motorniczymi.
Sąsiadki z bloku obok już z daleka uśmiechały się do mojej kudłatej bestii, gdy szłam z nią do samochodu.
A na Bukowskiej znów udało mi się jakimś cudem ominąć korek.
Nic się nie zmieniło.
A przecież wszystko uległo zmianie.
Dziś o 16.30 w grodziskim szpitalu umarła moja babcia, Felicja.
Jeśli potraficie się modlić, proszę, pomódlcie się za jej spokój.
niedziela, 4 sierpnia 2013
Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Tarta królowej
Mogłabym znienawidzić lato za straszliwe upały, za słońce niemiłosiernie prażące skórę, za duchotę przedburzowych popołudni i za bezlitośnie krótkie noce... Mogłabym. Ale lato na osłodę moich cierpień przynosi mi zawsze podarunek, którego nie potrafię odrzucić: renklody. :-)
Podobno ich nazwa wywodzi się od królowej Klaudii Walezjuszki, czyli La Reine Claude. To za jej panowania we Francji pojawiła się nowa odmiana śliwy domowej i nazwą postanowiono uczcić krewniaczkę naszego osławionego króla-uciekiniera. Trudno się dziwić - owoce tej odmiany są wyjątkowo soczyste, smakowite - po prostu: królewsko dobre. Zwłaszcza, gdy zostaną wkomponowane w pyszną tartę...
Podobno ich nazwa wywodzi się od królowej Klaudii Walezjuszki, czyli La Reine Claude. To za jej panowania we Francji pojawiła się nowa odmiana śliwy domowej i nazwą postanowiono uczcić krewniaczkę naszego osławionego króla-uciekiniera. Trudno się dziwić - owoce tej odmiany są wyjątkowo soczyste, smakowite - po prostu: królewsko dobre. Zwłaszcza, gdy zostaną wkomponowane w pyszną tartę...
Subskrybuj:
Posty (Atom)