piątek, 29 czerwca 2012

Ogłaszam lipiec miesiącem poszukiwań!

"Szukam, szukania mi trzeba domu gitarą i piórem..." - śpiewa Wolna Grupa Bukowina w jednej z najpiękniejszych piosenek, jakie znam. Mam wrażenie, że refren Sielanki o domu będzie mi towarzyszyć w najbliższych tygodniach nieustannie. Bo lipiec będzie dla mnie miesiącem poszukiwań, i to wielowymiarowych.

1. Szukam pracy
Nie do końca niespodziewanie, ale mimo wszystko - dość nagle - kończy się moja pracownicza przygoda z wydawnictwem, w którym spędziłam ostatni rok. Rozstajemy się. I basta. Przykro mi z tego powodu, bo lubiłam swoje zajęcie i ludzi, z którymi pracowałam, ale z drugiej strony - może to jest właśnie moment najlepszy ze wszystkich, by coś zmienić? Może tak właśnie powinno być? Nie za bezpiecznie, nie za gnuśnie - bo się rozleniwię, poczuję zbyt pewnie, zdrzemnę - zamiast wciąż dążyć do przodu?

czwartek, 28 czerwca 2012

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Pancakes, czyli powiew wielkiego świata

Nie jestem zagorzałą wielbicielką amerykańskiego stylu życia, ale przyznaję, że są takie jego aspekty, które potrafią mnie urzec. Do ścisłej czołówki zalicza się w tym zestawieniu potrawa, którą u nas nazywa się po prostu naleśnikami, a którą za Oceanem zowią po prostu pancakes

Dziecinnie proste w przygotowaniu, do tej pory jakoś jednak omijały moją kuchnię. Dopiero w tym tygodniu postanowiłam to zmienić i wypróbować - po lekkiej modyfikacji - przepis na słynną potrawę znaleziony w sieci, o tutaj. Zatem - moi mili - przed Wami goście zza Wielkiej Wody, czyli...


niedziela, 24 czerwca 2012

NFZ - powiew paranoi?

Dość się już w życiu nachorowałam, więc od jakiegoś czasu staram się jak najrzadziej mieć do czynienia z molochem zwanym NFZ. Niestety, czasami zdarzają się takie sytuacje, w których spotkania nie da się uniknąć. I za każdy razem mocniej uderza mnie paranoiczne podejście do kwestii opieki zdrowotnej, która ze słowem "opieka" ma coraz mniej wspólnego...

Tak było i tym razem. Od nocy z piątku na sobotę nękają mnie migdałki. Przytyły, paskudniki i nie chcą schudnąć, co skutkuje paskudnym bólem gardła przy posiłkach, głębszych oddechach i przełykaniu śliny. O mówieniu nie wspominając - a jeśli ktoś ma w zwyczaju gadać tyle, co ja, to jednak JEST kłopot.

sobota, 23 czerwca 2012

Szwedzka sobota

Oj, nie zaczęła się dla mnie zbyt przyjemnie ta sobota. Już przez sen przeczuwałam kłopoty, które urealniły się, gdy - zrywając się na minutę przed budzikiem, czyli o 7.09 (tak, tak, sklerotyczna wiedźma zapomniała zupełnie o wyłączeniu tego tyrana na weekend), przełknęłam pierwszy łyk wody. Auć! Zabolało!

Bliższe oględziny w łazienkowym lustrze wykazały znaczne powiększenie migdałków przełykowych (tych po bokach). Przekopałam apteczkę, dopadłam jakiś spray na gardło i... zero efektu. Nie pomogły też lody, zalecone mi przez Mamę Księcia Ciemności (choć znacząco poprawiły mi nastrój, nie można więc powiedzieć, by zupełnie nie zadziałały...). Boli nadal. A ja straciłam ochotę na degustowanie czegokolwiek, choć miałam ambitny plan zrobienia sobie domowych tortilli. Może jutro?

Jednak nawet tak gardłowa sprawa nie odwiodła mnie od planu wyprawy do Ikei. O, nie! Nie tym razem! Tydzień temu moje mocno pomidorowe zdjęcie zdobyło II nagrodę w konkursie fotograficznym , a to oznaczało możliwość zrobienia zakupów za - niebagatelną w moim budżecie - kwotę 300 złotych! Myślę, że - nawet leżąc na łożu śmierci - nie umiałabym się powstrzymać od tak przyjemnych zakupów.

wtorek, 12 czerwca 2012

Amore pomidore ;-)

Życie skromnej i spokojnej pracownicy katolickiego wydawnictwa pełne jest pokus oraz zgorszeń. Zwłaszcza zgorszeń. Gdzie się człowiek nie obejrzy, tam seks, golizna i brzydkie słowa. Nawet w poczciwych delikatesach może czaić się zło...

Po dzisiejszych zajęciach z aqua-aerobiku wybrałyśmy się z panną K. do delikatesów, żeby zaopatrzyć się w odpowiedni zapas chipsów (panna K.) oraz pomidorów (ja) na wieczorne oglądanie meczu Polaków z Rosjanami. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w stosownym dziale odnalazłam dość nietypowy okaz jednego z moich ulubionych ostatnio warzyw...



Tak, tak, kochani, to zdjęcie wolałam ocenzurować, żeby przypadkiem nie spowodować spustoszeń w czyjejś psychice. Dalej czytacie już na własną odpowiedzialność. ;-) 

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Nulek w bibliotece

Zapuściłam dziś kolejny korzeń w Krakowie. Korzonek właściwie. Nieśmiały, późnowiosenny, delikatny jeszcze. Jestem jednak przekonana, że rozwinie się solidnie, bo wiąże się z jedną z moich największych życiowych pasji. Orkiestra, tusz! Nulek zapisał się do biblioteki osiedlowej!

Tak, tak, wiem, że to właściwie banalne osiągnięcie, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że od ośmiu lat mam karty wstępu do Jagiellonki, na Rajską, na Focha i w kilka innych ciekawych "książkowych miejsc" na mapie mojego miasta. Ale w mojej pokrętnej psychice funkcjonuje wyraźne rozróżnienie między zapisaniem się do biblioteki na studiach (cóż, konieczność, zwłaszcza, gdy konkuruje się o lektury z kilkoma setkami pilnych polonistów...) a dobrowolnym wpisaniem się na listę odwiedzających osiedlowy przybytek książkowych rozkoszy... I to osiedlowy, nieopodal mojej łagiewnickiej górki, czyli na Borsuczej.

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Koko, koko, babka spoko

No dobra, nie mogłam się oprzeć chętce zacytowania kontrowersyjnej przyśpiewki na Euro 2012. Zwłaszcza, że zza komputera łypię co chwilę okiem w stronę odbiornika tv, w którym właśnie Chorwaci rozgromili Irlandczyków. ;-) Tak, tak, Euro 2012 zaczęło się już na dobre... Trzeba więc je godnie przeżyć, najlepiej podjadając podczas meczów pyszności takie, jak kokosowa babka, którą bardzo lubię.

Można ją przygotować ze śpiewem na ustach - niekoniecznie nucąc przy tym wielki piłkarski przebój Jarzębinek...



niedziela, 10 czerwca 2012

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Babka cynamonowo-kawowa


Zabrałam się na dobre za porządki w moim fotograficznym archiwum kulinarnym. Wciąż mam ambitny plan przeniesienia na tego bloga kilkudziesięciu przepisów z Facebooka, opracowania jakiegoś solidnego spisu treści i w ogóle - ogarnięcia się. Na razie jednak - jak na porządną i systematyczną babkę przystało - nadrabiam zaległości. Zatem, proszę państwa, oto babka. ;-)


Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Siła pomidorowej prostoty

Podobno pomidory mają o 7000 genów więcej niż człowiek (tak przynajmniej twierdzi Onet.pl). To skomplikowane warzywo bardzo łatwo jednak oswoić i obezwładnić (nie tylko fotograficznie - jak tutaj; choć trzeba też uważać, bo niektóre pomidory są zboczone), czyniąc z niego składnik prostego, ale i smacznego obiadu. :) W sam raz na duszne, niedzielne popołudnie...




piątek, 8 czerwca 2012

Nulek w kuchni

Moja metoda na poprawę humoru? Wizyta w kuchni. Nie chodzi o to, żeby się od razu objadać, raczej o to, żeby coś przyrządzić i poczarować... albo posprzątać. Wczoraj natomiast odwiedziłam mój kącik kulinarny, aby pobawić się tam aparatem fotograficznym (bo jego obsługa wydaje mi się znacznie łatwiejsza od obsługi maszynki do mięsa).

Dziś te pozytywne, radosne zdjęcia okazały się idealnym lekarstwem na mój parszywy humor. Poobrabiałam je trochę i od razu zrobiło mi się lepiej, cieplej na sercu. No, może pomógł w tym też nieco ciekawy mecz otwarcia Euro 2012 - tylu emocji nie przysporzyły mi już dawno żadne rozgrywki sportowe... 

No dobra, ale dość gadania. Tym razem zamiast słów - kilka fotografii o kuchennym rodowodzie. Oto kura domowa w akcji, czyli Nulek w kuchni. 


Czasami

Czasami nie odbierasz telefonu nie dlatego, że nie chcesz z kimś rozmawiać, tylko dlatego, że nie chcesz, by ktoś słyszał, że płakałaś.

Atak mizantropii

Miewam niekiedy nieprzyjemne ataki mizantropii. Nadchodzą bez zapowiedzi i na kilka godzin - lub dni - wykluczają mnie ze wszelkich kręgów towarzyskich. Dzieje się to nagle - ot, czyjeś słowo, gest, żart trafiają niespodziewanie w czuły punkt (który jeszcze wczoraj wcale czułym punktem być nie musiał) i najzwyczajniej w świecie - zaczynają boleć. 

Nie obrażam się wtedy. Po prostu na chwilę znikam, żeby nie dawać moim bliskim odczuć, że to przez nich, i by nie eskalować tej sytuacji do jakichś przesadnych rozmiarów. Bo to przecież nie tak. TO - cały problem, cała ta drażliwość - tkwi we mnie. A z biegiem lat stan się pogarsza... Odczuwam to coraz boleśniej. Jak wczoraj i dziś.


poniedziałek, 4 czerwca 2012

Weekendowe migawki. Cień

Jeśli pamięć jest jak aparat fotograficzny, to moja najwyraźniej została wyposażona w dodatkowe funkcje, utrwalające nie tylko obrazy, ale też zapachy, dźwięki, uczucia i smaki. Uwieczniam tym aparatem najważniejsze chwile, tak dokładnie, że nawet po latach mogę odtworzyć je precyzyjnie w dowolnym momencie. Miniony weekend przyniósł mi mnóstwo takich cudownych migawek. Były wśród nich scenki towarzysko rodzajowe - z Poznania przyjechał dawno niewidziany Oregano, na chwilę przed odlotem na miotle do Niemiec zajrzała Wiedźma Joasia, była Ania z Warszawy, pojawiło się też kilka nowych twarzy; były biesiady, długie rozmowy przy piwie i winie, martwa natura z ciastem cynamonowym i domową pizzą, nowohuckie oraz podziemne pejzaże...

Ale - prócz tych dużych kompozycji - w moich pamięciowych zbiorach znajdą się też urocze drobiazgi, obrazki maleńkie jak miniaturki malowane przez Jana Stanisławskiego. Jeden z nich notuję sobie tutaj. Niech trwa.