czwartek, 28 lutego 2013

Luty w pięciu smakach

Uwaga! W dzisiejszym odcinku programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..." zajmiemy się wyjątkowym zniknięciem. Otóż zwiał mi dokądś cały luty!
Sypnął śniegiem, by odwrócić moją uwagę, poszczypał nieco w policzki, zawrócił w głowie parapetówką i urodzinami mojej mamy, i ani się obejrzałam, a już zaczął zwijać swój zimowy interes. Za kilka godzin pewnie znikną po nim wszelkie ślady... a ja zostanę na lodzie. Choć - sądząc po prognozach pogody - raczej w kałuży.

Próbowałam go łapać, ale bezskutecznie. Po prostu przeciekł mi przez palce - jak czas w jednym z moich ulubionych wierszy Haliny Poświatowskiej (pisałam o nim tutaj). Zostało po nim tylko pięć smaków - po jednym na każdy palec. ;-)

środa, 20 lutego 2013

Miłość a ortografia

Uwielbiam czerwień we wszystkich odcieniach - od pąsowej po burgundową, wliczając w to nawet niektóre odcienie różu, no, może poza cukierkowym. Jednak w lutym mój afekt do tego koloru zdecydowanie słabnie, by w okolicach walentynek przerodzić się wręcz w lekką awersję. wywołaną zalewem kiczu w sklepach, na ulicach, w mediach, zwłaszcza zaś - w "internetach"... A fakt, że staję się powoli rasową starą panną i że nigdy nie cieszyłam się szczególnym powodzeniem u płci przeciwnej (co wyrażało się co roku znikomą, by nie rzec - równą zeru - liczbą kartek walentynkowych dla mnie w szkolnej poczcie miłosnej), tylko pogłębia moją niechęć do tego durnia, świętego Walniętego.

Z tego też powodu dopiero teraz, niemal tydzień po kulminacji miłosnych szaleństw, pozwalam sobie na wpis tematycznie związany ze świętem epileptyków oraz zakochanych. Chciałabym mianowicie wyznać wszem i wobec, że moje życie miłosne - a raczej jego nędzne resztki - zostało absolutnie zniszczone przez... ortografię.

Smutna konkluzja jak na polonistkę, nieprawdaż? 
Na szczęście to, co niżej, możecie śmiało czytać z przymrużeniem oka. ;) 

niedziela, 10 lutego 2013

Tyle jeszcze muszę znaleźć

Podczas pamiętnej grudniowej przeprowadzki z Krakowa do Poznania nie korzystałam z lusterka wstecznego w pożyczonym od kuzyna samochodzie - wyładowany po dach bagażnik skutecznie pozbawił mnie tego luksusu. Teraz myślę, że ową szaleńczą jazdę można uznać za metaforę doskonale obrazującą moje podejście do przenosin. Bez zastanowienia ruszyłam przed siebie, nie oglądając się na to, co zostawiam. Musiałam - inaczej nie udałoby mi się dokonać tego przeskoku w odpowiednio szybkim tempie. 

Nie jest to bynajmniej typowe dla mnie zachowanie: na co dzień miewam zdecydowanie bardziej refleksyjne podejście do życia i potrafię w myślach wracać do minionych wydarzeń wielokrotnie, analizując je wciąż na nowo i wciąż na nowo zastanawiając się nad sensem tego, co widziałam lub przeżyłam. 

Prowadzenie bloga zdecydowanie mi to ułatwia. Nigdy wcześniej nie cierpiałam na chorobę zwaną pamiętnikarstwem, więc fakt, że mogę w każdej chwili zerknąć do archiwum i przekonać się, co myślałam o sobie i o świecie dokładnie 365 dni temu, stanowi dla mnie pewną nowość, choć przyznaję, że nie zawsze są to przyjemne konfrontacje... 

wtorek, 5 lutego 2013

Wielki powrót gołębia-podglądacza

Krakowskie wspomnienia codziennie przylatują do mnie na stalowoszarych skrzydłach. Siadają na balkonie, bezczelnie przechadzają się po parapecie, łypiąc na mnie bezczelnie - raz jednym, raz drugim bursztynowym okiem. Budzą mnie, nim przypomni sobie o tym rozleniwiony zegarek. Podglądają - czy aby na pewno nie wyjdę za późno do pracy. Gruchają do snu natarczywe, niechciane kołysanki...

Spokojnie. Nie bój się. Nie zwariowałam jeszcze na tyle, by silić się tutaj na metafory niskich - nomen omen - lotów. Na moim balkonie - a czasem także i parapecie - ulokowała się po prostu parka tzw. "latających szczurów", czyli gołębia rodzinka, na razie dwuosobowa (mam nadzieję, że zdążę przeprowadzić eksmisję, zanim pojawią się jakieś... jaja). A to przypomina mi pewną historyjkę, która przytrafiła mi się jeszcze w zamierzchłych akademikowych czasach. 

Nie proś. Nie musisz.
Przecież i tak bym Ci ją opowiedziała... :-)