poniedziałek, 16 lutego 2015

Jak Nula została królową ciemności

Choć z natury jestem ciemną blondynką - a przynajmniej taki kolor wmawiają mi zazwyczaj fryzjerzy - i wiedźmą, czyli przedstawicielką sfery zła, mroku i ciemnych mocy, nigdy jakoś nie przepadałam za absolutną ciemnością. Lubię świece, ogniska, lampy stołowe, łagodnym kręgiem blasku wyznaczające granicę między tym, co widome, a tym, co pozostaje ukryte w miękkim, bezdźwięcznym cieniu. Lubię widzieć. Zwłaszcza gdy pracuję. 

Każda wiedźma jest też zazwyczaj czyjąś córką (i nie mam tu na myśli bycia metaforycznym pomiotem szatana etc.). Tak się składa, że ja jestem dziecięciem elektryka (jak to było w przysłowiu - pod latarnią najciemniej?). Niepraktykującego na co dzień, gwoli ścisłości, ale jednak elektryka pełną gębą. A co za tym idzie, wszelkie kryzysy związane z prądem do tej pory rozwiązywałam zaocznie - wzywając na pomoc staruszka albo choć konsultując z nim większość działań. Inna rzecz, że zwykle problemów tego typu nie miewałam - omijały mnie? - toteż umiem zabezpieczyć ścianę przed kopaniem przy malowaniu, radzę sobie z wymianą żarówek i... już. Nie musiałam jakoś nigdy stawać wobec konieczności większych ingerencji. A w Grodzisku - czyli w domu, w którym ewentualnie co jakiś czas zdarzały się elektro-awarie - jest od tego ojciec. To się wie.

I to się mści.
A przynajmniej... zemściło się dzisiaj. ;-) 

sobota, 14 lutego 2015

Goń się, Walenty!

Wydawało mi się, że do tegorocznych walentynek przygotowałam się wyjątkowo starannie. Przećwiczyłam rzetelnie ignorowanie wszechobecnych serduszek, amorków oraz gołąbków. Nauczyłam się całkiem sprawnie i bez śladu przepuszczać przez świadomość wszelkie odniesienia do tego "święta" (wiem, wiem, jak się jest starą panną, to wcale nie jest takie wymagające zadanie...) pojawiające się w mediach i wśród co bardziej zamerykanizowanych znajomych. Udało mi się nawet nie zwracać zanadto uwagi na wszechobecne reklamy osławionych "Pięćdziesięciu twarzy...", choć przyznaję - przeczytałam mniej więcej książkę E.L. James; mniej więcej - bo po kilku pierwszych opisach scen seksu zorientowałam się, że wszystkie są pisane na jedno kopyto i brnięcie przez nie to czytelnicza strata czasu...

Miałam więc wszelkie podstawy do tego, by twierdzić, że szanowny patron epileptyków nie wlezie mi dziś w paradę. I że jakoś przetrwam ten dołujący w gruncie rzeczy dzień, bawiąc się z psem, robiąc zakupy, przygotowując się do urodzin mamy, a wieczór spędzając na oglądaniu starych filmów. Mogło być miło. Po prostu. 

Naiwniaczka ze mnie.

Wszystko szło dobrze do momentu, w którym uświadomiłam sobie, że... mam zbyt długie włosy. I przydałoby się - korzystając z okazji, że jestem w pobliżu mojego ulubionego saloniku fryzjerskiego - coś z nimi zrobić, bo następna okazja najwcześniej za miesiąc, a poznańskim fryzjerom nie ufam tak, jak mojej sprawdzonej mistrzyni nożyczek

No i czar prysł. Ani w piątek (trzynastego!), ani dziś nie udało mi się wcisnąć na tych kilka minut na fotel fryzjerski. Tłumy pań przygotowujących się na randki, bale (w końcu to ostatni weekend karnawału, w dodatku - taki miłosny!), zabawy i wielkie wyjścia zapchały kalendarz w salonie dokumentnie. I nawet mój wrodzony urok osobisty (sic!) nie przydał się tu na nic. 



Cóż było robić? Na szczęście jako dziecię wychowane w zakładzie kuśnierskim dość sprawnie posługuję się sprzętami tnącymi. Wygrzebałam więc z szuflady stare, ale wciąż niebiańsko ostre nożyce krawieckie mojej mamy i sama dokonałam dzieła zniszczenia, tzn. przycięcia strategicznych fragmentów mojej szanownej fryzury. 

Zerkam w lustro, kontrolnie, i wydaje się, że jest w porządku: na tyle, na ile może być w porządku, kiedy poniżej grzywki widnieje twarz taka jak moja. Ale grunt, że grzywka, ta ukochana, budząca u większości stylistów fryzur zimne dreszcze grzywka, wyszła (na swój sposób) równo. Będę mieć z nią przynajmniej spokój na jakiś czas.

A później zerkam raz jeszcze, tym razem bardziej bojowo. I myślę: goń się, Walenty! Mogłabym wybaczyć ci jeszcze fakt, że co roku przypominasz mi, że nikt mnie nie kocha. Że nie dla wszystkich na tym pochrzanionym świecie starcza serc. Że coraz mniej wierzę w słowa, które kiedyś napisał Mickiewicz:

Twórca mi dał to serce, choć w codziennym tłumie
Nikt poznać go nie może, bo nikt nie rozumie,
Jest i musi być kędyś, choć na krańcach świata,

Ktoś, co do mnie myślami wzajemnymi lata!

Ale tego, że w ten ponury dzień odebrałeś mi rzadką przyjemność spędzenia kilku chwil w wygodnym fotelu, z miłym wrażeniem, że oto wreszcie to wokół mnie ktoś skacze, to mną ktoś się zajmuje... Oj, tego to ja ci, draniu, długo nie wybaczę! 

Goń się, Walenty!

niedziela, 8 lutego 2015

Ciarki. List do przedstawicieli cywilizacji pozaziemskich

Szanowni Kosmici*,

jeśli krążycie właśnie nad pogrążonym w mroku Grunwaldem, planując inwazję albo chociaż małe polowanko na typowe ziemskie okazy fauny do Waszego laboratorium lub zoo, proszę niniejszym: odpuśćcie sobie moją skromną osobę. Ja... Ja się raczej nie nadaję do reprezentowania gatunku zwanego szumnie ludzkością. 
Słabo przystaję do obowiązujących aktualnie na Ziemi standardów. 
Nie będzie ze mnie pożytku. 

Nie robię kariery, nie pomstuję na kredyt we frankach, bo nikt mi nigdy nie dał kredytu, nie jestem ani sexy-mamą, ani korpo-wampirzycą, ani nawet singielką, bo wolę określenie "stara panna" i się przy tym językowym niuansie wciąż głupio upieram.
Nie uległam jakoś modzie na bieganie, marnie mi idzie igranie z ogniem, łamanie zasad i podążanie za modami, zdecydowanie zbyt wyraźnie - jak na wymogi współczesności - widzę różnicę między dobrem a złem, między rozsądkiem a brawurą. Nie zainstalowano mi w głowie przeświadczenia o tym, że koniecznie muszę podbić ten świat. Wystarcza, że się nim zachwycam.

Toteż - zamiast skakać na bungee albo ekscytować kolejnymi edycjami nowoczesnych gadżetów w iście kosmicznym stylu - wolę szukać emocji w słowach, obrazach i dźwiękach. To one dostarczają mi wrażeń, to w nich znajduję siłę do życia, kiedy wszystko inne zawodzi.

To one wywołują we mnie ciarki.

czwartek, 5 lutego 2015

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: słodkie wyznanie. Ciasto podwójnie czekoladowe

Nie, nie, nie, ja wcale nie przeszłam na dietę! Mowy nie ma! ;-) Ja tylko zmieniam dyskretnie nawyki żywieniowe na nieco mądrzejsze niż te, którym hołdowałam do tej pory bez zastrzeżeń. Ale dieta?! A fe! To by oznaczało konieczność katowania się jakimiś koszmarnymi podróbkami smacznego jedzenia i ciągłego pilnowania się - a ja przecież pilnowana być nie znoszę, o czym już niejeden stróż miał okazję się przekonać...

Toteż stanowczo zaprzeczam wszelkim pogłoskom o Nulkowej diecie. To, że zaprzyjaźniam się właśnie intensywniej z soczewicą, kaszą, ciemnym pieczywem i warzywami, nie znaczy przecież, że definitywnie pożegnałam się z cukrem i spółką. Ja tylko... staram się trzymać od nich nieco dalej.

No, nie oszukujmy się - jeśli ktoś tak jak wspomniana tu osobniczka kocha piec i pichcić, to nie będzie mu łatwo zwiać przed pokusami. W końcu na świecie czeka jeszcze tyle przepisów do wypróbowania w wiedźmowej kuchni...

Przyznaję: nie umiałabym żyć bez pieczenia słodkości. Zbyt lubię te godziny spędzane w kuchni na odmierzaniu, mieszaniu, podgrzewaniu, miksowaniu, pieczeniu, studzeniu i zdobieniu. Zbyt cenię uprawianie kuchennej magii. I żadna siła nie zdoła mnie przed tym powstrzymać.

Co mogę zrobić w tej sytuacji? 
Wyjście - na razie dość skuteczne - znalazłam jedno: piekę, szaleję w kuchni, a później... dokarmiam innych. Rodzinę. Znajomych. Każdego, kto się nawinie i nie protestuje zbyt usilnie. ;-)

Musialam to napisać, zanim wrzucę tutaj przepis na najskuteczniejszego mordercę wszelkich diet, czyli genialne ciasto czekoladowe z kremem czekoladowym i - w tym konkretnym wypadku - cukrowymi ozdobami w klimacie nadciągającego właśnie miłosnego święta. 

Nie tknęłam go. Na szczęście. Ale po testach na ludziach (chętnych uprasza się o składanie CV i listów motywacyjnych :-P) wiem już, że warto polecić ten torcik każdemu łasuchowi. :-) Już samo ciasto - wilgotne, sprężyste, mocno czekoladowe - godne jest uwagi jako samodzielny wypiek, a w połączeniu z delikatnym śmietankowo-czekoladowym kremem okazuje się wybitnie smaczne. 

Sprawdźcie zresztą sami. Oto, znalezione na mojej ulubionej słodkiej stronie MojeWypieki.com...

CIASTO PODWÓJNIE CZEKOLADOWE
nie tylko na walentynki