wtorek, 21 stycznia 2014

Nulek i niecne skłonności do recydywy

Podobno mądrzy ludzie uczą się na błędach. Nie swoich, a cudzych w dodatku. Cała reszta świata, czyli ludzie średnio rozgarnięci, starają się natomiast wyciągać wnioski z własnych potknięć i na ich podstawie regulować swoje zachowania oraz postępki w przyszłości. A ja?

A ja, choć w tym roku kończę trzydzieści lat, choć doświadczenia życiowe mam bogate i liczne, pamięć zaś całkiem niezłą, zważywszy na listę spraw, które muszę w niej przechowywać, wciąż grzeszę skłonnościami do recydywy w tej jednej, nieszczęsnej dziedzinie: w popełnianiu błędów. I nie pomogą tutaj żadne korektorskie skłonności, przez niektórych znajomych wyolbrzymiane do rozmiarów ortograficzno-interpunkcyjnej manii... ;-)

środa, 15 stycznia 2014

Niewidzialność

Mogłoby się wydawać, że - jak przystało na Wiedźmę - panuję dość nieźle nad swoimi czarodziejskimi mocami. I tak też się zazwyczaj dzieje, zwłaszcza jeśli chodzi o kuchenne czary-mary. Kwestia wprawy. Ale nad jednym zaklęciem nie mam, niestety, władzy, choć bardzo chciałabym, aby stało się inaczej...

To zaklęcie na niewidzialność.

piątek, 10 stycznia 2014

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Aniołek, czyli ciasto nie dla Wiedźm

Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Posiłkując się tą zasadą, postanowiłam za namową mojej mamy porwać się na anielskie ciasto. No i upiekłam aniołka pierzasto-kokosowego. Efekty? Niezłe, choć jak dla mnie - nieco zbyt mdłe. Jednak jestem przekonana, że wielbicielom delikatnej mleczno-kokosowej słodyczy bez szaleństw to ciasto na pewno przypadnie do gustu. A wiedźmy? Wiedźmy najwyraźniej oczekują od życia bardziej wyrazistych smaków... ;-)

Mimo wszystko wrzucam więc ten przepis do mojej kolekcji, dodając, że aniołek ów wylądował na talerzyku pochodzącym z czasów, w których sama jeszcze rokowałam pewne nadzieje na stanie się w przyszłości aniołkiem. Cóż, nie wyszło. ;-) Ale talerzyk - choć lepiony nieudolnie i ledwo żywy, wciąż jest ze mną na pamiątkę. :-D

ANIOŁEK
kokosowa słodycz
dla prawdziwych maniaków



poniedziałek, 6 stycznia 2014

Hurtownia zmian

Czasami zazdroszczę odrobinę ludziom, których egzystencja układa się stabilnie i harmonijnie. Żyją sobie spokojnie, planują przyszłość, krok po kroku wprowadzają w swoje skrojone na miarę żywociki kolejne zmiany, dając sobie czas na zaaklimatyzowanie się, oswojenie z sytuacją... Działają stopniowo, bez zbędnego pośpiechu, raz po raz racząc się jakąś nowością i degustując rzeczywistość wzorem starożytnych smakoszy podczas wykwintnej uczty...

U mnie to przebiega inaczej. 

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Banoffee, czyli spełniony sen słodyczożercy

Marny ze mnie wynalazca - nie wymyślę prochu, nie wynajdę też raczej lekarstwa na raka... Lubię jednak mądrze się inspirować i uważam, że to też sztuka. Dlatego na tym blogu znajdziecie sporo kulinarnych pomysłów pożyczonych od innych blogerek, z czasopism... albo z sekretnego zeszytu mojej mamy, założonego przez nią jeszcze w czasach nauki w szkole zawodowej i na kursach kulinarnych.

Dziś czas na kolejną inspirację - tym razem ze strony prowadzonej przez kobietę, którą mogłabym śmiało nazwać moim słodyczowym guru. Na pewno znacie Mojewypieki.com - to nie tylko strona, to niemal instytucja. No i miejsce, w którym znaleźć można setki pomysłów na cukiernicze rozkosze... Na zachętę podrzucam Wam banoffee - kulinarny cud, którego jednak nie powinny próbować osoby z silnym postanowieniem zrzucenia kilogramów, bo może się on okazać gwoździem do Waszej dietetycznej trumny. ;-)


BANOFFEE, czyli
sernik, w którym się zakochacie

środa, 1 stycznia 2014

13 pierwszych razów. Refleksja po ostatnim dniu 2013 roku

Gdzie nie spojrzę, tam podsumowania i zestawienia: książek, ciuchów, ludzi, ciąż, rozwodów, wpadek, plotek, diet, postanowień, gier, fryzur i plotek roku... Zestawiane po 10, 50 albo 100 - mają wypełnić luki w nudnawych sylwestrowo-noworocznych serwisach informacyjnych, załatać dziury na porzuconych na czas świąt (albo i dłużej, tak, tak, kajam się tutaj publicznie...) blogach, uzupełnić "kontent" bez większego wysiłku, bo - najczęściej - dzięki stworzonym już wcześniej i tylko odgrzanym oraz okrojonym odpowiednio treściom... ;-) 

Jak Bozię kocham, chciałam uniknąć tego zestawieniowego trendu. Uległam jednak po długiej walce z własnymi zachciankami. Tak, ja też Was skatuję swoim prywatnym i absolutnie subiektywnym podsumowaniem, nadrabiając choć trochę długie tygodnie milczenia. Jeśli więc macie już dość takich końcoworocznych refleksji i wyliczanek, ostrzegam - nie czytajcie reszty tego wpisu. Żeby nie było! :-P

13 PIERWSZYCH RAZÓW W 2013 ROKU
(kolejność przypadkowa)
Prywatny ranking Nulka


Samotny sylwester

Jeśli ktoś mnie zapyta, jak w tym roku spędziłam sylwestra, odpowiem, zadzierając wysoko mój, i tak nieco zadarty, nos, że byłam w teatrze. Brzmi nieźle, tak nobliwie, prawda? Nie minę się przy tym z prawdą, bo naprawdę przesiedziałam dziś w moim ulubionym przybytku sztuki sporo czasu - rano w biurze, wieczorem zaś - na spektaklu, w którym technicznie biorę udział, czyli na "Misterze Barańczaku"...

Teraz zaś siedzę sobie wygodnie na mojej ulubionej kremowej kanapie i popijam wino, prósząc na wszystko dookoła złocistymi drobinkami brokatu (nikt nie umknął dziś naszym garderobianym, uzbrojonym w lakier z tym jakże sylwestrowym dodatkiem...). Tuż obok leżą sobie "Upiory" Jo Nesbø, podczytywane partiami od samego rana. Za oknem coraz liczniejsze wybuchy petard i fajerwerków zwiastują, że już za chwilę kalendarz na ścianie nad łóżkiem straci ważność, a ja przez najbliższe tygodnie będę musiała uważać przy wpisywaniu dat rocznych, by się przypadkiem nie pomylić. 

Otulona ciepłem i muzyką, w samotności żegnam mój pierwszy rok w Poznaniu. 
Dobry, choć niezmiernie trudny rok.

Długo zastanawiałam się, co ze sobą zrobić w ten wieczór. Pojawiło się kilka zaproszeń na imprezy i spotkania, co mnie dość pozytywnie zaskoczyło, bo nie przypuszczałam, że ktokolwiek będzie chciał witać nowy rok w moim towarzystwie. Jednak od jakiegoś czasu narastała we mnie potrzeba spędzenia tego czasu... inaczej. Samotnie. I w spokoju (względnym bo przecież huk petard daje się we znaki wszystkim mieszkańcom tej planety...). W ulubionej pidżamie w serduszka, w kapciach, bez makijażu, wymyślnej fryzury (no, poza tym nieszczęsnym brokatem) i strumieni alkoholu. 

Nie tylko dlatego, że po śmierci babci w sierpniu nie czuję się wciąż jeszcze na siłach, by balować beztrosko na imprezach. Nie tylko dlatego, że wciąż jeszcze nie umiem włożyć na siebie kolorowych ciuchów bez poczucia nieodpowiedniości tego stroju. Nieodpowiedniości - nie dla innych. Dla mnie. 

Nie. 

Chciałam spędzić ten wieczór samotnie, by wreszcie zrobić coś dla siebie, nie dla innych. 

Udało się. Pierwszy raz jestem naprawdę sama w sylwestra. Bez rodziców, bez znajomych czy chłopaka. Sama ze sobą. Sama dla siebie. To całkiem dobre towarzystwo. :-) 

Jutro pokuszę się pewnie o podsumowanie innych pierwszych razów - było ich trochę w 2013 roku. Na razie jednak chcę nacieszyć się samotnością, spokojem i lekturą... Zapracowałam sobie na to solidnie.

...

I już. Stało się. Kanonada na niebie oznajmiła wszystkim dookoła, że nadszedł czas nowych obietnic, postanowień, marzeń i złudzeń. Witajcie w 2014 roku. :-) Niech Wam w nim będzie dobrze, pięknie i owocnie - pod każdym względem! Cokolwiek to dla Was znaczy!