środa, 1 stycznia 2014

13 pierwszych razów. Refleksja po ostatnim dniu 2013 roku

Gdzie nie spojrzę, tam podsumowania i zestawienia: książek, ciuchów, ludzi, ciąż, rozwodów, wpadek, plotek, diet, postanowień, gier, fryzur i plotek roku... Zestawiane po 10, 50 albo 100 - mają wypełnić luki w nudnawych sylwestrowo-noworocznych serwisach informacyjnych, załatać dziury na porzuconych na czas świąt (albo i dłużej, tak, tak, kajam się tutaj publicznie...) blogach, uzupełnić "kontent" bez większego wysiłku, bo - najczęściej - dzięki stworzonym już wcześniej i tylko odgrzanym oraz okrojonym odpowiednio treściom... ;-) 

Jak Bozię kocham, chciałam uniknąć tego zestawieniowego trendu. Uległam jednak po długiej walce z własnymi zachciankami. Tak, ja też Was skatuję swoim prywatnym i absolutnie subiektywnym podsumowaniem, nadrabiając choć trochę długie tygodnie milczenia. Jeśli więc macie już dość takich końcoworocznych refleksji i wyliczanek, ostrzegam - nie czytajcie reszty tego wpisu. Żeby nie było! :-P

13 PIERWSZYCH RAZÓW W 2013 ROKU
(kolejność przypadkowa)
Prywatny ranking Nulka




1. Pierwszy taki sylwester (dwukrotnie). Ten rok zaczął się od pierwszego razu i na pierwszym razie zakończył. Dwanaście miesięcy temu pierwszy raz spędzałam sylwestra za kółkiem, kończąc trzecią rundkę przeprowadzki i nabijając trzeci tysiąc kilometrów na licznik w samochodzie kuzyna. Do dziś nie wiem, jak udało mi się pozostać przytomną tak długo. Wczoraj z kolei pierwszy raz spędzałam ten ostatni wieczór roku sama. Samiuśka. Żadnych imprez, toastów, tańców na stole - tylko wino, ja, książki i fajerwerki za oknem. Miałam czas, żeby przemyśleć sobie to i owo, żeby odetchnąć i nabrać sił do dziarskiego wejścia w kolejny rok. I by dojść do wniosku, że to, co dzieje się w moim życiu, ma sens. Jeszcze nie do końca rozumiem, jaki, ale czuję to podskórnie. Ma i basta. :-)

2. Pierwszy raz w Poznaniu... na dłużej niż weekend. ;-) Urodziłam się w Poznaniu, bywałam tu od czasu do czasu na zakupach czy w bibliotekach (zwłaszcza w okresie intensywnych i zwieńczonych niezłym wynikiem przygotowań do olimpiady polonistycznej lata temu), jednak nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że zamieszkam tu na dłużej, opuszczając mój ukochany Kraków. A jednak - stało się i nie żałuję, choć Poznań wciąż pozostaje dla mnie miastem pełnym tajemnic. Powoli odkrywam jedną po drugiej, coraz śmielej zapuszczając się w nieznane mi rejony stolicy Wielkopolski. I wiecie co? Nie chciałabym się już stąd wyprowadzać. Polubiłam to miasto, bliskość domu rodzinnego, zielone tramwaje i powrót do tej poznańskiej akuratności, która w Galicji była zjawiskiem absolutnie nie na miejscu. ;-)

3. Pierwsze kroki za kulisami, czyli kilka słów o pracy. Bo to wszystko wina teatru. ;-) Zamiast zająć się nudną robotą gdzieś w korporacji, trafiłam do miejsca, w którym nuda jest na ostatnim miejscu na liście rzeczy mogących się przydarzyć pracownikowi. I wciąż odkrywam w nim nowe smaczki, przemykając się przez kulisy, rozmawiając z aktorami i ekipą administracyjno-techniczną, obserwując tych, którzy teatrowi oddali serce, i tych, którzy załapali się tu i robią wszystko, by się nie napracować, a stworzyć jedynie dobre wrażenie - bo są tu i takie jednostki... Obcując z tym światem, dowiaduję się naprawdę wiele: nie tylko o świecie sztuki, lecz także o ludziach. I o sobie. Nie zawsze są to miłe rzeczy, lecz zawsze - przydatne. Czekam na więcej...

4. Pierwsze miesiące bez babci. O życiu w rodzinie dwupokoleniowej. Pod koniec sierpnia odeszła moja babcia. Chorowała długo, powoli tracąc świadomość tego, co dzieje się dookoła niej, odbierana nam przez miażdżycę i cukrzycę, dwie okrutne towarzyszki jej ostatnich chwil. Mimo wszystko - była jednak stałym punktem mojego życia. Kiedy jej zabrakło, nie miałam czasu płakać, bo musiałam zająć się pogrzebem. Jednak każdego dnia budzę się ze świadomością, że jedno piętro rodzinnej konstrukcji, w której żyłam do tej pory, zniknęło bezpowrotnie. Że zabrakło jednego pokolenia w moim domu - zostali tylko rodzice i my z Pauliną. Widoków na kontynuację na razie nie ma... I trzeba się nauczyć z tym żyć.

5.  Pierwszy pies udomowiony (i jego dalsze losy). Aksa wskoczyła w moje życie na czterech kudłatych łapach w połowie roku. Pies, który wpierw przeraził moich rodziców, przywiązanych do myśli, że miejscem zwierzęcia jest obejście domowe, a nie "salony", by później wkraść się do ich serc i stać się... bardziej ich psem, niż moim. Tak, tak, panna Aksa po śmierci babci została już w Grodzisku - teoretycznie na chwilę, by nieco ożywić pusty nagle dom i dotrzymać towarzystwa mojej mamie podczas nieobecności moich i ojca, a w rezultacie - na amen. W dodatku zajęła mój pokój, wyobrażacie sobie? Tęsknię za tą małą małpą, która w założeniu miała być dla mnie towarzyszką w mojej poznańskiej samotności, ale z drugiej strony - wiem, że tam jest jej lepiej. I że moja mama dawno nie śmiała się tyle podczas rozmów ze mną - takim beztroskim, radosnym śmiechem. Dzięki Aksie - naszemu pierwszemu domowemu psu. Może więc tak musiało być?

6. Pierwsze randki. Tak, tak, staruszka Anula postanowiła wrócić do obiegu po kilku latach świętego spokoju w kwestiach uczuciowych. Bez szaleństw, bez motylków w brzuchu -ale jednak kilka razy zdarzyło mi się wybrać na miły spacer. Ot tak, po prostu. Bez traktowania siebie i świata zbyt serio... ;-) W końcu bycie starą panną nie usprawiedliwia bycia śmiertelnie nudną i poważną starą panną. :-)

7. Pierwsze złamane serce (nie moje). No dobra, był w tym roku moment, w którym widmo staropanieństwa odsunęło się troszeczkę. Niestety, z mojej strony szybko okazało się, że początkowe zauroczenie nie zmieni się w nic więcej. Taka już jestem: mogę nie wiedzieć, czego chcę, ale wiem, czego nie chcę. Niestety - jak zwykle okazało się, że największy w tym ambaras, aby dwoje (nie) chciało na raz... No i złamałam komuś serce (przynajmniej ten ktoś tak właśnie stwierdził). Pierwszy raz. 

Nie czuję się z tym dobrze, wręcz przeciwnie. Ale nie umiem też oprzeć się - narastającemu za każdym razem, gdy ów pan odzywa się do mnie i marudzi, że powinnam jeszcze przemyśleć decyzję - wrażeniu, iż była to z mojej strony dobra decyzja. Co to za mężczyzna, który nie umie przyjąć do wiadomości, że ktoś go nie chce? Wczoraj odbyło się ostatnie (mam nadzieję) starcie - wiadomy pan raczył mi w ostatni dzień roku oddać wreszcie moje książki. Niestety, zapomniał zawiadomić mnie o tym wcześniej (typowe...) i bez zapowiedzi zjawił się w teatrze. Znów - marudząc. Wciąż jeszcze czuję się nieswojo po tym spotkaniu: jakby ktoś bez mojej zgody usiłował mnie upaprać czymś brzydkim i lepkim, od czego już od dawna trzymam się z daleka. Roku 2014 - nie przynoś mi takich niespodzianek. Wolę już wieść spokojny żywocik starej panny bez perspektyw. ;-)

8. Pierwszy taki remont. Po kilkunastu latach udało mi się w końcu uzyskać zgodę rodziców na remont kuchni w Grodzisku. Żegnajcie, buro-beżowe ściany bez charakteru! Żegnaj, tysiącu odcieni brązu bez ładu i składu! Witaj, soczysta czerwieni i ciemna bejco na boazerii! Pokochałam naszą nową-starą kuchnię od pierwszego pociągnięcia pędzlem pokrytym czerwoną farbą. :-) A w tym roku w wakacje może uda mi się w końcu wymusić na rodzince położenie płytek zamiast linoleum? Fundusze odkładam intensywnie, muszę tylko nauczyć się - mówiąc po krakowsku - fliziarstwa. No, ale dla chcącego - nic trudnego. I będzie kolejny pierwszy raz do odfajkowania na nowej liście. :-)

9. Pierwsza (i ostatnia) stłuczka Klipsa. Mój majowy zakup na czterech kółkach nie dotrwał, niestety, 2014 roku. Jadąc do domu na święta, w pewien mroźny i - jak się okazało - zdradliwy poranek, zaliczyłam pierwszą w życiu stłuczkę. A wszystko przez to, że zachciało mi się skrótów i ruszyłam do domu najkrótszą wskazaną przez GPS trasą, wiodącą przez gminne drogi... Na jednej z nich, przy wjeździe do jakiejś przeklętej wioski, niespodziewanie objawił mi się... lód. Traf chciał, że było to na skrzyżowaniu, na które wjeżdżałam z drogi podporządkowanej (dobrze chociaż, że - stosując się do znaków przed wjazdem do miejscowości, zwolniłam). I że na tym samym skrzyżowaniu natknęłam się na samochód dostawczy pewnej firmy masarskiej. Krótko rzecz ujmując: wjechałam prosto w rzeźnika. ;-) 

Na szczęście, rzeźnik okazał się też stoikiem, obyło się więc bez nerwów - poza moim, dość oczywistym żalem z powodu krzywdy wyrządzonej Klipsowi (furgonetka z chłodnią nie ucierpiała jakoś szalenie). Cóż, zdarza się. Doturlałam się do domu (tak, po zderzeniu mimo wszystko udało mi się odpalić mój wehikuł), oszacowałam z tatą szkody i uznaliśmy, że - niestety - nie opłaca się bawić w naprawy. Dobrze chociaż, że ów feralny poślizg zdarzył mi się, zanim zabrałam się za rozmaite drobne naprawy, które planowałam na początek 2014 roku. 

Klips już nie jest mój. Sprzedałam go za połowę wartości (co uważam za swój sukces negocjacyjny) tuż przed Świętami. Zostały wspomnienia... i nadzieja, że niebawem znajdę nowe auto, z którym zwiążę się na dłużej. Bez żadnych stłuczek, o!

10. Pierwsze ukłucia tęsknoty. Nigdy nie płakałam z tęsknoty za domem - nawet kiedy po 20 latach mieszkania w bezpiecznej grodziskiej dziurze wyruszyłam podbijać Kraków. Dopiero tu, w Poznaniu, zdarzyło mi się kilka razy poczuć łzy w oczach na myśl o moim ukochanym, a tak teraz dalekim mieście. I o ludziach, którzy tam zostali. Nie dlatego, że źle mi tu, gdzie jestem, lecz dlatego, że tam było mi tak dobrze...

11. Pierwszy spektakl, w którym maczam palce. Jakimś trafem zostałam teatralną "panią od napisów" i pełnię tę funkcję godnie podczas spektakli tłumaczonych na angielski, a od października - także podczas "Mistera Barańczaka". Jeśli więc wybierzecie się na to przedstawienie, wiedzcie, że gdzieś w kulisach czai się wiedźma i klika z zapałem. ;-) 

12. Pierwsze spojrzenie w twarz upiornej trzydziestce. ;-) Moje dwudzieste dziewiąte urodziny minęły bez większego echa, bez tortów, bez imprez i szaleństw, bo wciąż jeszcze było na to za wcześnie po śmierci babci. Jednak wczorajszy przełom lat postawił mnie przed faktem dokonanym: przede mną magiczna trzydziestka. I wcale się jej nie boję. ;-) Przeciwnie, mam niezbitą pewność, że będzie to początek czegoś dobrego. Bo co mi szkodzi - trochę zaszaleć? I kiedy - jeśli nie teraz właśnie? :-D

13. Pierwszy rok pełen takich pierwszych razów. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad takimi statystykami. Skupiałam się raczej na tym, co stałe i pewne, a nie na tym, co przytrafia mi się po raz pierwszy i - niekiedy - jedyny. Dopiero rok z trzynastką na końcu sprawił, że zmieniła się moja optyka. I chyba w taki sposób spogląda mi się na świat przyjemniej, bo z nadzieją, że przede mną jeszcze mnóstwo nowych doznań i przeżyć... 

Czego i Wam życzę. :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz