środa, 26 lutego 2014

Senny przemyt

Są informacje, które - choć ważne dla tak zwanej ludzkości - spływają po mojej świadomości jak woda po kaczce, nie pozostawiając w niej żadnych śladów i nie wywołując głębszej refleksji. Wiem, wiem, nie jest powodem do chluby fakt, że nie wylewam łez z powodu malejącej populacji tego czy innego chrząszcza w Azji, że nie spędza mi snu z powiek jakiś nierozwiązywalny problem matematyczny albo nierozwikłana zagadka fotosyntezy... Przepraszam, jestem tylko wiedźmą o małym rozumku i pokręconej wyobraźni, którą stymuluje głównie ideowy plankton: paradoksalne błahostki, myślowe świecidełka i okruchy informacji... 

To właśnie nimi zachwycam się najintensywniej.
I właśnie one skłaniają mnie najczęściej do myślenia: ciekawostki na ostatnich stronach gazet, informacje z przypisów, ramek i dodatków, niesprawdzone lecz urocze drobiazgi, które nigdy nie trafią do poważnych podręczników i opracowań. Informacyjny plebs, gildia wiadomości zbędnych i niewiele wartych, a jednak kuszących - oto moi przyjaciele i sojusznicy, oto dzicy lokatorzy w mojej przepełnionej łepetynie.

Tak, po tym ideologicznym wstępie mogę przejść do właściwego zagadnienia, czyli nowej błyskotki w mojej kolekcji niepotrzebnych informacji opatrzonych hasłem "Wyczytałam gdzieś, że...". ;-)

wtorek, 25 lutego 2014

Wyznanie z głębi szafy

W mojej garderobie niespełna pół roku temu zagnieździł się mrok. Zniknęły gdzieś kwieciste sukienki, spódnice i bluzki w mocnych, zdecydowanych barwach, które tak lubię... Zastąpiły je czernie, szarości, brązy, niekiedy zestawiane nieśmiało z ciemnym fioletem lub granatem. 

Tak, w mojej szafie zamieszkała żałoba. 
Sama ją zaprosiłam po śmierci babci.

Nie płakałam, nie rozpaczałam, nie zamknęłam się w domu na cztery spusty. Przeżyłam tę pustkę na swój sposób - i wciąż jeszcze przeżywam. No i przywdziałam barwy ochronne - nie dla innych, nie na pokaz, lecz dla siebie i dla babci, obiecując sobie, że wytrzymam w tej mrocznej tonacji do lutego. 

Udało się. Mamy luty.

Mogę już otworzyć szafę i zrobić w niej miejsce na kolory, radość i wyjątkowo wczesną w tym roku wiosnę. Niech czernie i szarości wylądują na samym dnie, niech zginą w powodzi przywróconych do łask barw. 

Zmiana warty. Już czas. :-)




niedziela, 16 lutego 2014

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Tort przywołujący wiosnę

Słonecznik to jeden z moich ulubionych kwiatów - prosty, wysoki i mocny, zawsze zwracający twarz ku jasnym stronom życia. Ładny i zarazem przydatny: wie to każdy, kto choć raz korzystał z oleju słonecznikowego lub pieczołowicie łuskał ziarna, pragnąc nimi nasycić głód... 

To także roślina nieodmiennie kojarząca mi się z domem. Z prowincją, której się nigdy nie wyprę, bo ją po prostu lubię. :-) I z wiosennym ciepłem, z mocą kolorów, którymi można nasycić oczy.

Wrzucam tu więc tort słonecznikowy - moją kolejną próbę z lukrem plastycznym - niech przyciągnie słońce, ciepło i lepsze dni.


Przepis na podstawowe elementy składowe na tort znajdziecie tutaj.

sobota, 15 lutego 2014

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: podstawowe składniki na dobry tort

Torty mojego dzieciństwa były najczęściej kawowe. Solidne, ciężkie, z kremem, który - ze względu na dużą zawartość nierozpuszczalnej kawy - aż trzeszczał w zębach. Zdobione były za pomocą rękawa cukierniczego różnymi kremowymi zawijaskami, czekoladą gotowymi ozdóbkami marcepanowymi... Taki był to styl, takie czasy. Z tego też względu kawowy tort kojarzy mi się nieodmiennie z epoką PRL, w której przyszło mi przeżyć pierwsze 6 lat mojej wiedźmowej egzystencji. 

Staram się w swoich wypiekach nie powielać tego peerelowskiego schematu torciarskiego. ;-) Nigdy więc nie popełniłam i pewnie długo jeszcze nie popełnię niczego kawowego w tej dziedzinie, choć przecież kawę uwielbiam, zwłaszcza tę z fusami... No i torty też lubię wszelakie.

Żeby nie powielać przepisu, uznałam, że zamieszczę na blogu jeden wpis z bazowym przepisem na tort, który można później dowolnie modyfikować. W kolejnych wpisach będę mogła odnosić się do tej strony, prezentując kolejne warianty, które przyszły mi do głowy. Zwłaszcza teraz, kiedy - o dziwo - wreszcie odważyłam się spróbować zabawy z masą cukrową, zwaną też niekiedy lukrem plastycznym lub fondantem. 

Poznajcie więc moje tortowe sekrety. :) 




niedziela, 2 lutego 2014

Z WIEDŹMOWEJ KUCHNI: Biryani, czyli ryż, kurczak i co tam jeszcze macie pod ręką

Podjęłam ostatnio pewne wysiłki, by pozbyć się nadwyżkowych kilogramów. Zrobiłam to pod koniec stycznia, by uniknąć pułapki noworocznych postanowień - może w ten sposób łatwiej będzie mi wytrwać w tej szlachetnej, lecz szalenie trudnej walce? ;-) Nie znaczy to jednak, że zaprzestanę działalności kulinarnej, bo nie umiałabym żyć bez gotowania. Postaram się jedynie skumulować moją aktywność w granicach weekendów, aby zabezpieczyć się przed ryzykiem pożarcia wszystkich produkowanych smakołyków samotnie. W domu zawsze znajdzie się jakiś głodomór. No i rodzina za płotem, zawsze można ich poczęstować. ;-)

Gotuję więc z zapałem i pstrykam zdjęcia, które jednak czasami muszą nieco poczekać na publikację, zwłaszcza, że część wieczorów spędzam obecnie, czyniąc rozmaite wygibasy na komendę pani z komputera (pozdrawiam studentów z akademika medycznego naprzeciw mojego bloku, jeśli macie lornetki, musicie mieć niezły ubaw!). Dlatego danie, które chciałabym Wam dziś przedstawić, to efekt moich działań sprzed mniej więcej dwóch tygodni (i już powtórzone kilka razy). Myślę jednak, że nie przeterminowało się ani trochę przez to długie oczekiwanie na publikację. I że jest owej publikacji jak najbardziej godne, bo smakuje wybornie. Przed Wami biryani, czyli aromatyczny ryż z dodatkami.

Nazwa brzmi dość egzotycznie - i słusznie, bo jest to przysmak rodem z Indii (a do Indii zawędrował ponoć za pośrednictwem mongolskim - tak przynajmniej twierdzą źródła wikipedyjne). Sama nazwa biryani wywodzi się z języka perskiego beryā(n) (بریان) i oznacza tyle co "pieczony" lub "smażony". Banał, ale jak to pięknie brzmi, prawda? Znacznie szlachetniej niż zwykły zapiekany ryż z kurczakiem... ;-)

No dobra, nie będę się tutaj silić na wykłady o kuchni indyjskiej - znajdziecie w sieci dość źródeł. Przejdźmy więc do tego, co najważniejsze. Oto przepis...

BIRYANI, czyli ryż zapiekany z kurczakiem,
dynią, pieczarkami oraz solidną garścią przypraw