Ironia losu. Dawno, dawno temu byłam święcie przekonana, że - prędzej czy później - wyląduję w szkole jako belfer. Nie przerażała mnie ta wizja, choć też nie sprawiała jakiejś szczególnej przyjemności. Ot, jakaś wersja planu na życie - przyzwoitego, solidnego, z odpowiednią dawką papierkowej roboty i kontaktu z ludźmi, który - mimo towarzyszącej mu wciąż nieśmiałości - lubię.
Plan nie wypalił. Pożyłam trochę. Dorobiłam się innej, ciekawszej, choć i trudniejszej wersji. I jakoś leci. Jakoś.
Ale w przyrodzie nic nie ginie. O nie... Moja niedoszła belferska przeszło-przyszłość postanowiła upomnieć się o swoje prawa, fundując mi porządnego prztyczka w nos. Za karę. Z czystej złośliwości. Z perfidią godną uwiecznienia.
W efekcie dziś to mnie przydałby się nauczyciel.
Mam już serdecznie dość swojego niedoedukowania w pewnych kwestiach.
A że człowiek uczy się ponoć całe życie...
Niniejszym ogłaszam POSZUKIWANIA KOREPETYTORA!
Najlepiej od zaraz. Pilne!
Zakres obowiązków nie jest zbyt skomplikowany.
Pacjentkę/uczennicę/delikwentkę/ofiarę/czyli mnie* należy jedynie:
a) Oduczyć szczenięcego nawyku merdania mentalnym ogonkiem na widok każdego, kto się do niej życzliwie odniesie lub uśmiechnie. Najwyższy czas, by nauczyła się, że świat - z niewielkimi wyjątkami - ma ją w głębokim poważaniu. I że nie ma z czego się cieszyć, a sympatię, życzliwość i miłe gesty lepiej schować do kieszeni - są zbędne.
b) Uodpornić na kopniaki, fałszywe gesty, kłamstwa, oszustwa i wszelkiego rodzaju ściemy. Tak, tak, pacjentka ma 30 lat, ale jakoś do tej pory nie wyrobiła w sobie odpowiedniego dystansu i wciąż bolą ją razy wymierzane jej przez tak zwany los. Może przydałyby się elektrowstrząsy?
c) Uświadomić, że fakt, iż z większością problemów radzi sobie sama, wcale nie jest powodem do dumy, tylko żałosnym dowodem na pogłębiającą samotność. Może się to wiązać z realizacją postulatu b).
d) Pozbawić nadziei, dobrych chęci i wiary w odmianę losu. Tak będzie jej łatwiej. Serio, serio.
e) Odzwyczaić od słuchania klasycznego rocka, poezji śpiewanej (co za idiotyczna nazwa, doprawdy...), romantycznych kawałków o miłości (do czego się publicznie nie przyznaje, ale co skrycie wciąż praktykuje) etc. Niech się przestawi na techno. To nie boli.
f) Wdrożyć do działania schematycznego, cynicznego i zdystansowanego. Najlepiej - zainteresować robotyką.
g) Nauczyć zachowywania kamiennej twarzy. W każdej sytuacji.
h) Oduczyć wzruszania się widokiem krzywo zamontowanej okiennicy w na wpół zrujnowanym domu na przedmieściach, pąków na drzewach, porzuconej na wyliniałym trawniku smutnej rękawiczki itd. itp. Aha, i wschodami słońca oraz księżyca takoż.
i) Przekonać raz na zawsze, że myślenie nie ma przyszłości, a marzenia to naiwniactwo pierwszej wody i kompletna strata cennego czasu.
j) Wyedukować w zakresie technik manipulacji, kombinatoryki, wywierania wpływu na ludzi, cynizmu, pragmatyzmu, ewentualnie - kuchni fusion. Niech ma też trochę przyjemności.
k) Odrzeć ze złudzeń, że może kiedyś jeszcze uda jej się nadrobić życiowe zaległości. Bo nie uda się i tak. Nie wierzy? To niech stanie przed lustrem.
l) Poklepać zdawkowo po ramieniu i puścić w świat. Po takim przeszkoleniu powinna sobie poradzić z resztą liter alfabetu.
Niewiele, prawda?
Jeśli idzie o płatność, mogę zaoferować złudzenia i dobre chęci (idealna kostka brukowa). Ewentualnie płatność w naturze - ciasta, ciastka, sałatki, dania obiadowe, naleśniki... Czego dusza zapragnie. A, byłabym zapomniała:
m) Niezwłocznie pozbawić duszy. Bo i po co jej ten balast?
* niepotrzebne skreślić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz