Tak będzie i dzisiaj. Na stronie pisma "Przyślij przepis" natknęłam się bowiem na ciasto, które mnie zachwyciło i przeraziło jednocześnie. Zachwyciło - bo ma piękny, soczyście wiosenny odcień zieleni (i ani grama sztucznych barwników w środku). A przeraziło, bo zawiera... szpinak. Na słodko. Zgroza! ;-)
Przez jakiś kwadrans biłam się z myślami. Upiec? Nie upiec? Upiec? Nie upiec?... Jako że byłam wtedy w rodzinnym mieście, skonsultowałam się z moją nieocenioną rodzicielką i już po chwili ruszałam do sklepu po szpinakowy brykiet (świeżego w Grodzisku człek chyba nie uświadczy, choćby stawał na rzęsach...). Ciasto popełniłyśmy więc wspólnie, bo wyrozumowałyśmy sobie, że jeśli nie wyjdzie, to na każdą z nas przypadnie zaledwie połowa kulinarnej porażki, a to zawsze lżej na duszy i wstyd jakby ciut mniejszy. ;-) Na szczęście obyło się bez wstydu, bo zielone ciasto okazało się nie tylko zjadliwe... było po prostu pyszne! Delikatne, nie za słodkie, nieco chrzęszczące w zębach (konsystencją przypomina piegusa - z tego przepisu), no i przede wszystkim - barrrdzo wiosenne! Polecam wszystkim ten eksperyment. :-) A przepis - ciut niżej.
LEŚNA PRZYGODA,
czyli ciasto ze szpinakiem
Składniki:
450 g szpinaku świeżego
250 g cukru pudru (może być Trzcinowy Diamant, fajnie się komponuje)
3 jajka
1 szklanka oleju rzepakowego
1 szklanka mąki tortowej
1 szklanki mąki krupczatki
3 łyżeczki proszku do pieczenia
300 ml śmietany kremowej 30% (u mnie - jak zwykle - SM Gostyń)
2 śmietan-fixy
2 łyżki cukru pudru
garść jagód albo innych owoców (u mnie - mrożone jagody)
Przygotowanie:
Szpinak myję i odsączam, a następnie blenduję dokładnie na zieloniutką miazgę.
Wbijam do miski jaja, dodaję cukier i miksuję na puszystą masę. Powoli dolewam olej i nadal miksuję. Do masy - wciąż ubijając - dosypuję na zmianę obie mąki zmieszane z proszkiem do pieczenia. Na końcu dodaję szpinak i mieszam delikatnie drewnianą łyżką.
Ciasto piekę w tortownicy o średnicy ok. 25 cm wyłożonej papierem do pieczenia: temperatura powinna wynosić 180 stopni Celsjusza, a czas pieczenia to ok. 50-60 minut (do suchego patyczka).
Studzę ciasto (z wierzchu jest raczej złote niż zielone, ale to... pozory). ;)
W tym czasie ubijam śmietanę na sztywno, pod koniec miksowania dodając śmietan-fixy i cukier.
Z ciasta odcinam wierzch i kruszę go na drobinki. Na pozostałą część ciasta nakładam ubitą masę śmietanową. Wierzch zdobię okruszkami, dociskam je lekko, a na nich umieszczam dowolną ilość jagód albo innych leśnych owoców.
I już. :-D Można jeść.
P.S. Śmietanową masę można równie dobrze zastąpić kremem budyniowym albo maślanym - zastanawiałam się też, czy nie poeksperymentować np. ze smakami, zastępując śmietankowy - jagodowym (o ile w grodziskiej piwnicy zostały jeszcze jakiekolwiek przetwory z jagód, w co wątpię - wyżarłam chyba wszystko!).
P.S.2. Zjedzenia ciasta odmówił jedynie mój tata, twierdzący, że wygląda ono podejrzanie. Ech, ten zielony kolorek. Robi swoje. Ale dzięki temu zostało więcej dla mnie. :-)
P.S.3. Oryginalny przepis - z użyciem granatu zamiast jagód - znajdziecie tutaj. :-)
P.S.4. Można też przerobić ciasto na muffiny - wtedy pieczenie ich (w papilotkach i w formie do muffinów) trzeba skrócić do 25-30 minut (do suchego patyczka). Wyśmienicie smakują też z truskawkami - a dowód na zdjęciach niżej...
gratuluję odwagi! :)
OdpowiedzUsuńwygląda super !
OdpowiedzUsuń