środa, 14 października 2015

31, czyli Nulek wraca do krainy liczb pierwszych

Nie będę zaprzeczać. Znowu to zrobiłam. Kilkanaście dni temu bezczelnie, z premedytacją i pewnym krokiem, choć bez zbędnych fanfar i tortów (bo co to za frajda, gdy się samej sobie piecze tort?), wkroczyłam w kolejny rok życia, kończąc straszliwe 31 lat. 

Niby nic. Przecież na ogół to 30. urodziny uznawane są za te wyjątkowe i znaczące - bo zmienia się cyferka na początku, bo człowiek wkracza w nowy etap dorosłości, bo dla kobiety to taka trauma... 31. rocznica przyjścia na świat wygląda przy tym niepozornie. Ani to okrągłe, ani efektowne, ani się nie dzieli na jakieś rozsądne etapy. W sumie - bardzo niewygodna sprawa. 

dla mnie 31 jest ważną liczbą. Bo przez ostatni rok, dzielący ją od tej krąglutkiej, słynnej 30-stki, dokonałam co najmniej 31 odkryć w różnych kategoriach. O sobie. O ludziach. I o świecie - no, może nie o całym, ale o moim z pewnością. Wypisałam je sobie, żeby, kiedy mi już przejdzie zamiłowanie do liczb pierwszych, nie zapomnieć o żadnym. 

* * * 

Kategoria nr 1: samookaleczenia. Potrafię sama obciąć sobie grzywkę. A jak się uprę, to i wycieniować włosy. Niby nic, ale jednak zakup nożyczek fryzjerskich i prostej maszynki z trymerem okazał się kamieniem milowym w dziejach mojej - coraz krótszej - fryzury. Nie muszę już przeżywać katuszy, czekając, aż moja ulubiona i oblegana grodziska fryzjerka będzie mieć dla mnie czas i miejsce. Tnę się. Sama. I - zgodnie z zasadą "ładnemu we wszystkim ładnie, a brzydkiemu - wszystko jedno" - nie dopuszczam do tego, by efekt, jaki by nie był, spędzał mi sen z powiek. ;-) 



Kategoria nr 2: kolor roku. Kojąca szarość. Na ścianach. Bo w głowie wciąż feeria barw.

Kategoria nr 3: ulubiona zabawka. Na razie niezmiennie - wyrzynarka, ale do ideału niebezpiecznie zbliża się również wiertarka akumulatorowa Makity. Czas pokaże, co zwycięży. Refleksja poboczna: wciąż zapominam o mądrości ludowej, która kobiecie nakazuje nie przyznawać się pod żadnym pozorem do umiejętności obsługi takich sprzętów. Niestety, wciąż lepiej radzę sobie z majsterkowaniem niż z udawaniem bezbronnego pisklątka lub głupiej gąski. Może czas na jakieś szkolenie?

Kategoria nr 4: nowa sprawność. Kładzenie tapety. Ze wzorkiem, oczywiście. Wcześniej miałam tylko okazję pomagać ojcu w kładzeniu tapety na sufit. W wakacje sprawdziłam, jak zdobyta w ten sposób wiedza sprawdza się przy ozdabianiu tapetą ściany. I co? I potrafię. :-) A przynajmniej nie dostałam dotychczas żadnych sygnałów, że coś odpada. To chyba dobry znak. Zwłaszcza, że u rodziców też szykuje się tapetowanie, niech no skończy się akcja wymiany drzwi na parterze.

Kategoria nr 5: proste przyjemności. Sen. Nigdy wcześniej nie spało mi się tak dobrze, choć... tak krótko.

Kategoria nr 6: zwierzątko roku. Samotność. Oswajam ją powoli i mozolnie. I coraz mniej liczę na to, że jednak pójdzie sobie gdzieś indziej, a to ze względu na...

Kategorię nr 7: motto roku. "Nie ufaj mężczyźnie, który nadużywa wielokropków". Świeżutko sprawdzone na jednym egzemplarzu z pewnego portalu randkowego. Jeszcze nie zdążyłam się zgodzić na spotkanie, a gość już wiedział, gdzie pracuję, co robię, kogo znam i jeszcze zaczął mieć pretensje, że nie dość szybko odpisuję mu na wiadomości, choć jestem zalogowana w portalu. W każdy wysłany do mnie komunikat - pisemny - wrzucił tyle kropek, że starczyłoby mi ich na rok intensywnej pracy korektorskiej. o.O Trwam w zdumieniu.

Kategoria nr 8: motto uzupełniające. "Mężczyznom, którzy piszą wiersze polityczne, nie ufaj jeszcze bardziej". I tu nie chodzi tylko o wielokropkowego amanta. 

Kategoria nr 9: zdobycz rokuNiech mi ktoś kiedyś spróbuje wmawiać, że amerykańskie święta nie mają racji bytu w naszej kulturze! To dzięki Halloween po długim polowaniu wreszcie je mam w swoich zbiorach: kolczyki-nietoperze. I nie zawaham się ich użyć. ;-)

Kategoria nr 10: książkowe rozczarowanie roku. Jak zawsze, gdy ukazuje się coś o Brunonie Schulzu, czekałam z niecierpliwością. Książka Agaty Tuszyńskiej "Narzeczona Schulza" nie była tego warta. Może jeszcze o tym napiszę, kiedy minie mi już czytelnicza wściekłość.

Kategoria nr 11: koncert roku. Męskie granie w sierpniu - nadrobiłam zaległości z boską Melą Koteluk, poskakałam przy Jezus Marii Peszek, nacieszyłam się Fiszem i spółką... a widok najwłaśniejszej młodszej siostry klaszczącej na koncercie Wodeckiego w pierwszym rzędzie tuż pod sceną będzie sycić moją parszywą wyobraźnię jeszcze przez długie lata. Choć Wodecki z zespołem Mitch&Mitch to całkiem przyjemne zjawisko sceniczne. 

Kategoria nr 12: olśnienie kuchenne. Parowar. Cud techniki. Moje życie kuchenne nigdy już nie będzie rozpaćkane jak rozgotowana kasza jaglana... ;-) 

Kategoria nr 13: peszek roku. Lista jest dość rozbudowana, bo mam wrodzoną skłonność do wpadania w tarapaty, ale na miejsce pierwsze zdecydowanie zasłużyła sobie mistrzowska akcja upuszczenia przez piszącą te słowa jedynego (!) kompletu kluczyków samochodowych do studzienki kanalizacyjnej. Napiszę tylko tyle: kiedyś sporo grałam w kosza, ale nigdy nie udało mi się trafić piłką w obręcz tak czyściutko jak tym paskudnym kluczykiem i breloczkiem w niewielkie okienko w kracie zabezpieczającej studzienkę... Mniejsza o koszt odzyskania możliwości prowadzenia Myszy. Najbardziej boli mnie to, że pozbawiłam się tej możliwości w tak idiotyczny sposób. Ot, peszek. ;-) 

Kategoria nr 14: zapach roku. Kenzo Jungle Elephant. Staroć o aromacie tak intensywnym, że nie bierze jeńców. I albo się go kocha, albo się nie znosi. Muszę go sobie dawkować rozsądnie, żeby nie uszkodzić receptorów węchowych kolegów z pracy, ale nie wyobrażam sobie już życia bez tego zapachu. Żeby było zabawniej, "słonik" podobał mi się odawna (pierwsze spotkanie z nim musiałam zaliczyć jakoś pod koniec lat 90. XX wieku, a przynajmniej tak podpowiada mi organoleptyczna pamięć), choć dopiero rok temu z pomocą Agnieszki - mojego kosmetycznego guru - namierzyłam go w drogerii. 

Kategoria nr 15: niespodzianka roku. Też zapachowa. Otóż przy okazji remontu w Poznaniu odkryłam, że farba do kaloryferów wcale nie musi brzydko pachnieć. Produkowane są teraz specjalne perfumowane emalie. I tak oto żmudne pokrywanie żeberek żeliwnego potwora z męki zmienia się w przyjemność. :-) To co - komu pomalować kaloryfer?

Kategoria nr 16: wyzwanie roku. Chillout. Spokój. Większy luz. Ćwiczę w pracy. Ćwiczę w domu. I w drodze do pracy. I w drodze z. I w sieci. I w realu. Nie zawsze z dobrym skutkiem, ale grunt, to się nie poddawać, prawda? 

Kategoria nr 17: słowo roku. Remont. Nie mogło być inaczej. Malowanie, tapetowanie, wymiana drzwi, wylewanie betonu, układanie płytek, skręcanie mebli, uzupełnianie domowego "parku maszyn", planowanie kolejnych działań bojowych... I efekty, które cieszą oko i duszę, zarówno w Poznaniu - choć to tylko wynajęte mieszkadełko - jak i w Grodzisku.

Kategoria nr 18: więcej słów, czyli piosenka roku. Skubas "Nie ma we mnie miłości". Miał wielu kontrkandydatów (Kortez, Mela Koteluk, Maria Peszek, no i jak zawsze Grzegorz Turnau), ale ostatecznie urzekł mnie pies z teledysku - szalenie podobny do Aksy. Jestem stronnicza. Wiem. Ale piosenki i tak warto posłuchać.

Kategoria nr 19: książkowe olśnienie roku. Polskie kryminały. Po latach wielbienia pani Christie i Henninga Mankella (który złamał mi serce dwukrotnie - po pierwsze, kończąc serię o Kurcie Wallanderze, po drugie - umierając, zanim zdążył zmienić zdanie...) uznałam, że czas zapoznać się z rodzimą produkcją. Bonda, Puzyńska, Miłoszewski, Krajewski (no, tego znałam wcześniej), Ćwirlej... Nie jest to może fascynacja na miarę tej, która związała mnie z Brunonem Schulzem, ale miło wiedzieć, że na naszym podwórku nie dzieje się najgorzej. I jest co czytać. :-)

Kategoria nr 20: roślina roku. Rosa rugosa, odmiana "Hansa". Mam. Nareszcie. :-) A do kompletu także Rosa centifolia "Muscosa". Jadalne kwiaty - to dopiero kulinarne wyzwanie na nadchodzące lata!

Kategoria nr 21: wyczyn roku. Wniesienie na III piętro bez windy ponad 30-kilogramowej komody w wersji "złóż-to-sama". Samo składanie okazało się przy tym dziecinną igraszką...

Kategoria nr 22: wtopa roku. Nieudana wyprawa nad morze z siostrą i ekipą. Ekipa pojechała. Siostra - zachorowała. Na dodatek Mysza nagle stała się wybitnie paliwożerna (mechanik długo tłumaczył mi, co się stało, ale nie zapamiętałam z jego wykładu ni słowa...). Efekt: powrót do domu i spędzenie najupalniejszego tygodnia wakacji w hamaku, na leżaku, na ławce... po prostu: w cieniu. I to było całkiem dobre rozwiązanie. :-) 

Kategoria nr 23: wielki powrót. Tu prym wiedzie prababcia i jej portret, odziedziczony po babci, zagarnięty przez wujka i - po kilku latach - z wielką pompą oddany w moje ręce. Jestem teraz dziedziczką pełną gębą, nawet jeśli ta gęba pozostaje zupełnie niepodobna do prababuni ;-) 

Kategoria nr 24: burżujskie życie. Weekendowa wizyta w Hiltonie w Krakowie za friko, do tego darmowy przejazd pociągiem i bezcenne chwile z moimi krakowskimi bliskimi. Radość zaprawiona odrobiną goryczy, bo musi być gorzko, kiedy się kawał serca zostawiło pod Wawelem, a czasu na odwiedziny jest tak rozpaczliwie mało. 

Kategoria nr 25: przeprowadzka. Kiedyś - w owych pięknych krakowskich czasach - zaliczałam głównie przeprowadzki mieszkaniowe. W Poznaniu wiodę jednak pod tym względem bardzo ustabilizowany żywot: prawie trzy lata w jednym miejscu to mój mały, prywatny sukces. Zmieniłam za to biuro - z prowizorycznego biuro-pokoju na III piętrze wróciłam na I piętro i jest mi tam wybitnie dobrze. :-) Tylko muszę się na nowo zsocjalizować, bo na górze prawie zdziczałam, nie widując żywego ducha poza... duchem Łomnickiego. ;-) 

Kategoria nr 26: przepis roku. Zadziwiająco często piekłam w tym roku pizzę - na cienkim cieście, na grubym cieście, no i wersję tortową - wielopoziomową. Tak, tak, tort z pizzy... Mniam! Przepisy - niebawem. 

Kategoria nr 27: nałogi. Kawa. Kawka. A także - od czasu do czasu - kawusia. Odkąd mam w domu ekspres od Pauli, w moich żyłach płynie więcej kofeiny niż krwi. Ale są przecież znacznie gorsze uzależnienia...

Kategoria nr 28: porządki. W tym roku nareszcie udało mi się wyleczyć z przesadnego pedantyzmu domowego. Nie było czasu na sprzątanie. Nie ma go nadal. Nauczyłam się więc panować jako tako nad chaosem i spać spokojnie, nawet jeśli dywan domaga się odkurzenia. Jest postęp! Byle nie przesadzić w drugą stronę...

Kategoria nr 29: wirtualne figle. Koniec świata, Nulek odkrył Instagrama. A raczej - zaczął go regularnie używać. I to z przyjemnością. Jak tak dalej pójdzie, najdalej za dekadę oswoję się z Twitterem, a w okolicach emerytury - ze Snapchatem. :-P

Kategoria nr 30: rewolucje. Rewolucja pudełkowa w mieszkaniu - niesforne sprzęty, kable, kosmetyki, zabawki, kapeluszowa kolekcja i inne kurzołapy wylądowały w pudełkach. Nie słyszę, by narzekały. Ja - na pewno nie narzekam. :-) 

Kategoria nr 31: grzechy i grzeszki. Lenistwo - oto zdecydowany zwycięzca ostatniej kategorii. I to lenistwo klawiaturowe przede wszystkim. Zarzuciłam pisanie na długo. Sumienie gryzło. Palce swędziały z tęsknoty za klawiszami. Głowa kipiała od myśli. Nie umiałam jednak przełamać blokady, którą stworzyłam sama sobie kilka miesięcy temu. A może wcześniej? Może teraz się uda? Może...


Czy ktoś dotrwał do końca? Pierwsi szczęśliwcy dostaną ciastko. :-P Kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz