niedziela, 8 lutego 2015

Ciarki. List do przedstawicieli cywilizacji pozaziemskich

Szanowni Kosmici*,

jeśli krążycie właśnie nad pogrążonym w mroku Grunwaldem, planując inwazję albo chociaż małe polowanko na typowe ziemskie okazy fauny do Waszego laboratorium lub zoo, proszę niniejszym: odpuśćcie sobie moją skromną osobę. Ja... Ja się raczej nie nadaję do reprezentowania gatunku zwanego szumnie ludzkością. 
Słabo przystaję do obowiązujących aktualnie na Ziemi standardów. 
Nie będzie ze mnie pożytku. 

Nie robię kariery, nie pomstuję na kredyt we frankach, bo nikt mi nigdy nie dał kredytu, nie jestem ani sexy-mamą, ani korpo-wampirzycą, ani nawet singielką, bo wolę określenie "stara panna" i się przy tym językowym niuansie wciąż głupio upieram.
Nie uległam jakoś modzie na bieganie, marnie mi idzie igranie z ogniem, łamanie zasad i podążanie za modami, zdecydowanie zbyt wyraźnie - jak na wymogi współczesności - widzę różnicę między dobrem a złem, między rozsądkiem a brawurą. Nie zainstalowano mi w głowie przeświadczenia o tym, że koniecznie muszę podbić ten świat. Wystarcza, że się nim zachwycam.

Toteż - zamiast skakać na bungee albo ekscytować kolejnymi edycjami nowoczesnych gadżetów w iście kosmicznym stylu - wolę szukać emocji w słowach, obrazach i dźwiękach. To one dostarczają mi wrażeń, to w nich znajduję siłę do życia, kiedy wszystko inne zawodzi.

To one wywołują we mnie ciarki.

Zabawna rzecz, taka cielesna reakcja na - nazwijmy to najbanalniej - piękno. Czasami wystarczy jakaś szczególnie udana zbitka słów lub dźwięków, by ją wywołać. Tak jest, kiedy czytam opowiadania Schulza, kiedy słyszę ze sceny kilka fragmentów naszych teatralnych "Dziadów", kiedy w rzadkich wolnych chwilach odwiedzam w muzeum ulubione obrazy Malczewskiego. 


Ciarki.
Czy to jakiś atawizm, daleki spadek po pierwszym przodku, który wypełzł z wszechoceanu i zachwycił się jakimś ziarenkiem piasku? A może przeciwnie - rzecz nabyta przez ludzkość w drodze ewolucji, mozolnie wypracowywana przez stulecia wizyt w muzeach, galeriach, na wystawach? Nie wiem, skąd się biorą, na lekcjach biologii w szkole podstawowej - jedynych, na jakie dane mi było chodzić, bo w ekonomiku biologii nie było - zwykle przysypiałam dość skutecznie. Braki w edukacji uzupełniam jednak praktyką, zawsze kiedy zderzam się z urodą świata i zamieram. Kiedy dowolny z moich zmysłów przeszywa błyskawica rozpoznania, kiedy skurcz serca przeciąga się o sekundę, niemal do granicy bólu. Kiedy na chwilę zapominam o obowiązku oddychania.

Nie jest łatwo żyć z takim balastem, nieodpowiednim dla nowoczesnego człowieka epoki hi-tech. Pasowałoby to raczej do pensjonarki z typowej XIX-wiecznej powieści dla grzecznych dziewcząt 
niż do dorosłej, statecznej obywatelki Wszechświata. I... trochę się tego wstydzę, trochę mi głupio, że - zamiast przeć ostro do przodu i realizować wyznaczone cele - co chwilę zbaczam ze swojej ścieżki, żeby się tak idiotycznie i niepotrzebnie pozachwycać. Ale nie potrafię inaczej.

Szanowni Kosmici, proszę, zostawcie mnie tutaj, wśród moich książek, obrazów i piosenek, które kocham. A jeśli jakimś cudem lub po prostu przez pomyłkę kiedyś trafię na pokład któregoś z Waszych latających talerzy, proszę, załatwcie mi miejsce w jakiejś bibliotece. Albo w panopticum, z podobnymi do mnie dziwadłami. Tylko tam będę czuć się choć trochę jak u siebie...

Nulek

*mam nadzieję, że poprawność polityczna obowiązująca we Wszechświecie pozwala na użycie tego skrótowego określenia

2 komentarze:

  1. Świetny tekst, też czasem się czuje jakbym nie pasował, nie lecząc każdego poniedziałku kaca jak ludzie w pracy, przechwalający się ile to nie wypili, czasem o zgrozo gdzie oddali w trakcie owe napoje i w jakiej formie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Męczyłam się z nim tydzień, bo jakoś tym razem wyjątkowo nie umiałam wyrazić, co mi w duszy gra, dzięki więc za docenienie. :)

      Usuń