niedziela, 4 stycznia 2015

Najłatwiejsze postanowienie pod słońcem ;-)

Od kilku dni Internet wręcz huczy od noworocznych postanowień i drwin z postanawiaczy. ;-) Jedni deklarują, inni wyśmiewają, jeszcze inni - już kombinują, jak tu cichcem obejść własne, w dodatku publicznie złożone obietnice. Samo życie. 

Nie przepadam za tłumami, więc staram się unikać takich noworocznych obwieszczeń, czynionych tylko po to, by włączyć się w modny nurt chudnięcia, biegania, uczenia się języków etc. Ale w tym roku robię wyjątek. A nawet - kilka, z tym że nie wszystkie zamierzam tutaj zdradzać. Niech część z nich pozostanie na razie moją tajemnicą. :-)

Jednym podzielę się z Wami na pewno, bo szalenie mi się spodobało. To POSTANOWIENIE KSIĄŻKOWE, które krąży w sieci w tej oto formie:


Skąd taki pomysł u zaprzysiężonego mola książkowego? :-)



Kocham książki od zawsze. Nie pamiętam w swoim życiu momentu, w którym nie towarzyszyłoby mi to uczucie - a pamięcią sięgam naprawdę daleko. :-) Lektury towarzyszą mi podczas odpoczynku, w przerwach w pracy, w podróży, na wakacjach, w zdrowiu, w chorobie (jeśli tylko jestem w stanie skupić wzrok na literach...). Zawsze. Wszędzie. Jak anioły. :-)

Nie dobieram sobie kolejnych książek według porządku czy listy lektur. Czytuję etapami, falami. Miałam jakiś czas temu fazę skandynawskich kryminałów, zdarzył mi się etap czytania wyłącznie książek o książkach; później przerzuciłam się na biografie artystów (od Bardotki po Gajosa i z licznymi przystankami po drodze). Ostatnio zakochałam się w Pratchetcie, przed którym broniłam się "ręcami i nogami" ładnych parę lat (mam świadka na to - pewnie to skomentuje odpowiednio...). ;-) Zostało mi jakieś 12 książek z serii o Świecie Dysku i już w święta czułam pewien stres związany z pojawiającym się na horyzoncie zakończeniem serii...

Noworoczna gorączka postanowień, której owoc stanowi zamieszczona wyżej grafika, pomogła mi pozbyć się stresu. Bo choć nie przepadam za sporządzaniem list lektur, to jednak podoba mi się koncepcja wyjścia poza zwyczajne lekturowe ramy i sięgnięcia na nowe półki, po nowych autorów, których - być może - pominęłabym, chaotycznie - choć z niesłabnącym entuzjazmem - rzucając się na kolejne fale czytelniczego oceanu... Spróbuję popływać zgodnie z instrukcją i zobaczymy, dokądzięki temu dotrę. 

Klucz doboru kolejnych pozycji wydaje się ciekawy. Nie znoszę wprawdzie książek wojennych, nie przepadam za powieściami epistolarnymi, zastanawiam się, jak ugryźć kwestię książki, w której nie ma ludzi (może jakaś powiastka dla dzieci?) - ale już sam fakt, że po pierwszym rzucie okiem zaczęłam przymierzać się do realizacji owego wyzwania, dał mi do myślenia. W końcu w każdym związku - a więc i w moim związku z biblioteczką - następuje moment impasu, wytracenia rozpędu itd. itp. Niech to będzie próba ożywienia uczuć. Choćby jednostronna. ;-) 

A wszystkich, którzy spodziewali się po mnie wielkich deklaracji, przepraszam serdecznie. :-P Tak. Idę na łatwiznę. ;-) To najłatwiejsze postanowienie pod słońcem. Ale przynajmniej... przyjemne. I nieszkodliwe dla organizmu. Chyba. ;-)

P.S. No dobra, drugie postanowienie to zmiana koloru włosów. Sugestie? Bo ten blond na końcówkach bardziej mnie już wkurza, niż cieszy... ;-)


1 komentarz:

  1. Z Pratchettem jest tak: nikt nie chce go czytać, a jak zacznie, nagle okazuje się, że jednak super, fajny, ciekawy ( i inne przymiotniki) i nie może się od niego oderwać, znikająca wiecznie Anula jest tego żywym przykładem. Potwierdzam, że namawiałem ją na choćby kęs tekstu tego autora latami...

    A co do włosów może spróbuj rudego? ;-)

    OdpowiedzUsuń