No to Nulek zawędrował w zupełnie nowe miejsce - za kulisy pewnego poznańskiego teatru. Od 3 stycznia pracuję tam jako organizatorka pracy artystycznej, w skrócie: OPA (tak, wiem, po niemiecku der Opa to dziadek - czyli pod koniec stycznia czekam na kwiatki, bombonierki i życzenia...). ;-) Właśnie mija pierwszy tydzień mojej aktywności zawodowej na tym zupełnie nieznanym mi polu. I chyba mogę już stwierdzić, że... diablo mi się w owym teatrze podoba.
Może to po prostu magia pracy - po półrocznym bezrobociu pewnie każde zajęcie sprawiłoby mi frajdę. Ale fakt, że mogę pracować w instytucji kultury i że dzieje się dookoła tyle dobrych, pięknych rzeczy, nadaje całej sprawie dodatkowy smaczek. :-) No i sama praca też jest wyjątkowo ciekawa oraz pełna wyzwań - właśnie przymierzam się (z wybitną pomocą bardziej ogarniętych kolegów z pracy) do układania repertuaru na kolejny miesiąc i już widzę, że nie będzie łatwo, a tyle jeszcze innych spraw pozostaje do zrobienia! To właśnie lubię - różnorodność, dynamizm, natłok danych do uporządkowania, leciutki i bardzo mobilizujący stres, telefony, maile, życie z kalendarzem w dłoni... i poczucie, że dokładam swoją cegiełkę do tej skomplikowanej konstrukcji, jaką stanowi każde przedstawienie. :-)
Malutka to cegiełka, bo też teatr sam w sobie jest ogromną instytucją, w której, notabene, aktorzy bynajmniej nie stanowią największej grupy pracowników. Większość stanowimy my - czyli zaplecze, cienie ukryte za kulisami. Jestem małym ułamkiem owego zaplecza. I jestem szalenie wdzięczna losowi, że mogę je ze wszystkimi jego zakamarkami eksplorować, odkrywać każdego dnia, niekiedy plącząc ścieżki między scenami i gubiąc się w teatralnym gmachu... Ma to ogromny urok oraz specyficzny zapaszek, który można wyczuć w niektórych zaułkach zascenia. ;-)
Ale o uroku teatru stanowi nie tylko magia miejsca. Wśród ludzi z teatralnego cienia na razie spotykam same życzliwe dusze, dzięki czemu zupełnie nie stresuje mnie fakt, że stanowię wśród nich nowy - a więc podlegający obserwacji - obiekt. Krąży dookoła mnie jakaś dobra energia wygenerowana przez ten zespół. Z każdym ich uśmiechem, z każdym miłym słowem zyskuję na pewności siebie, przekonując się zarazem, że początki w pracy wcale nie muszą być straszne, pełne stresu i nerwów - chyba że tych pozytywnych i motywujących. ;-) Chyba jestem jakąś radosną odmianą wampira energetycznego - czerpię siły z przebywania z innymi ludźmi, z kontaktów z nimi. Zamiast męczyć się, cieszę się każdą taką chwilą, wykorzystując je do maksimum.
Cóż, nie mogę tutaj pominąć faktu, że i sam Poznań codziennie zyskuje w moich oczach. Dobrze mi się oddycha tym wielkopolskim powietrzem. Może dlatego, że mieszkam niedaleko szpitala, w którym przyszłam na świat ponad 28 lat temu? :-) A może to moje nowe lokum tak działa - kawalerka, 35 metrów kwadratowych wypełnionych moimi gratami, z miniaturową, ale cudnie błękitną i wygodną kuchnią (pierwsze naleśniki już usmażone - test funkcjonalności zaliczony na piątkę!), małą, ciepłą (!!!) łazienką oraz ogromnym pokojem, z którego udało się wydzielić sypialnię i w którym mieści się wszystko, co mi do szczęścia potrzebne, nawet wiklinowa sofa idealna do wieczornych lektur... Czuję - a w takich sprawach się nie mylę - że będzie mi się tu dobrze mieszkać. I że czekają tu mnie oraz moich przyjaciół dobre chwile.
No dobrze, czas kończyć ten ociekający entuzjazmem wpis, zanim za bardzo podskoczy Wam poziom cukru. Nie potrafiłam się jednak powstrzymać przed tą radością, nie mogłam jej ukrywać! Jest mi dobrze i nareszcie, po miesiącach zastanawiania się, wahania, czajenia na jakąś życiową okazję, ruszyłam do przodu, z każdą chwilą utwierdzając się w przekonaniu, że podążam dokładnie tam, gdzie trzeba, i że rozsypanka, którą stał się mój nieszczęsny żywocik, wreszcie zaczyna się układać w sensowny wzór. :-)
Chwilo, trwaj!
Chcę Cię obserwować i chłonąć - zza kulisów!
Cieszę się, że ci się podoba i praca, i mieszkanie. Mam nadzieję, że od teraz będzie tylko lepiej. Trzymam mocno kciuki Anula!
OdpowiedzUsuń