poniedziałek, 14 stycznia 2013

Nulek świętuje

Nigdy nie umiałam się zdecydować, co wolę obchodzić - urodziny czy imieniny. Wprawdzie kilka miesięcy temu intensywnie świętowałam spóźnioną o dekadę osiemnastkę, ale wcześniej bywało różnie, w zależności od humoru i stanu moich relacji ze światem (tudzież ich braku, bo i to się zdarzało, przyznaję...). A w tym roku? Może czas na zupełnie nowe święto?

Kalendarz świąt nietypowych podaje, że dziś - 14 stycznia - przypada Dzień Osób Nieśmiałych (który jest też Dniem Ukrytej Miłości). No to pretekst do uroczystych obchodów już mam, choć (naprowadzona na ten trop przez kogoś, kto też ten dzień świętuje) zorientowałam się dość późno i jestem, przyznaję to ze wstydem, zupełnie nieprzygotowana do celebracji... Bez tortu, bez szampana czy choćby lampki ulubionego wina, by wznieść samotny, cichy toast za wszystkich, z którymi łączy mnie ta nieszczęsna przypadłość: nieśmiałość.


Proszę państwa, proszę się nie uśmiechać z niedowierzaniem! Tak, tak, widzę te pełne zwątpienia miny: nieśmiały Nulek?! Dobre sobie!

A jednak.

Przyznaję, nie jest ze mną źle. Już nie. Lata świetlne dzielą mnie od czasów, gdy moim jedynym towarzystwem były książki, a konieczność odbycia choćby krótkiej rozmowy przez telefon przyprawiała mnie o drżenie dłoni i palpitacje serca. Byłam nieśmiałym, zakompleksionym stworzeniem odgradzającym się od świata książkami i ogromną - nawet wtedy, w tych pradawnych czasach - wyobraźnią. Unikanie konfrontacji ze światem - oto sztuka, w której doskonaliłam się każdego dnia, tak bardzo bałam się, że nawet najmniejszy kontakt z tym, co na zewnątrz, poza ścianami względnie bezpiecznego domu, może mnie zranić. Zresztą, tak właśnie było - nadwrażliwe, świadome swojej brzydoty i innych mankamentów dziecko szalenie łatwo jest dotknąć byle słówkiem, nawet takim, które rzuca się bez złych intencji. Trudno to zrozumieć komuś, kto tego nie przeżył. Ja byłam takim dzieckiem. I doskonale to pamiętam.

Musiało minąć wiele lat, bym nauczyła się dostrzegać w samej sobie pozytywy i dzięki temu - otwierać na świat. Dziś nie sprawia mi kłopotów komunikowanie się ze światem, telefon stał się jednym z moich ulubionych narzędzi pracy, no i udało mi się nabrać dystansu do własnych słabości, a nawet - od czasu do czasu się z nich śmiać. :-) Chyba dorosłam, sama nie wiem, kiedy i jakim cudem. 

Mimo to tamten nieśmiały dzieciak wciąż jeszcze we mnie tkwi i czasami dochodzi do głosu. Poza sferą zawodową - bo tu czuję się zadziwiająco pewnie, poza kręgiem moich przyjaciół i znajomych, życzliwych mi ludzi... Krótko mówiąc: w sferze uczuć i związków. W tej dziedzinie nie radzę sobie zupełnie - przez tę nieszczęsną nieśmiałość właśnie. To ona blokuje mnie, ilekroć ktoś mi się spodoba i zmusza do milczenia, do bezruchu. Żadnych pierwszych kroków, żadnych sygnałów. Pod tym względem dziewczęta wychowywane w klasztorach w XIX stuleciu miewały więcej inicjatywy ode mnie i nic na to nie poradzę, choć doskonale zdaję sobie sprawę z istnienia problemu. 

To moja największa klęska - bo zawsze marzyłam o tym, by mieć prawdziwy dom i rodzinę, o którą będę mogła się troszczyć. Nie udało się. Jakie są szanse, że to się jeszcze kiedykolwiek zmieni? Nie, proszę, darujmy sobie komunały. Lepiej przemilczeć odpowiedź.

* * *

Dlatego dziś - bez toastów i bez hucznych obchodów - jeszcze przez kilkadziesiąt minut będę w ciszy celebrować swoje - wciąż swoje - święto, by jutro powrócić do sprawdzonej strategii udawania, że problem nie istnieje i że nie ma w moim życiu żadnej luki. Aż do przyszłego roku, do kolejnego mojego święta. 

1 komentarz:

  1. Drogi Nulku, we mnie tez dzemie to samo dziecko i jak nikt inny Cie rozumiem, wiec posluchaj mojej rady... Nastepnym razem jak nadarzy sie okazja, powtorz sobie w myslach "Zyje sie tylko raz! A co tam!" i podejmij akcje. Trzymam kciuki za Ciebie i wierze ze potrafisz to przemoc.

    OdpowiedzUsuń