niedziela, 2 czerwca 2013

Grunwaldzki spacer na trzech nogach

Od kilku dni pałęta mi się po głowie puenta pewnej statystycznej anegdotki, zasłyszanej jeszcze w zamierzchłych czasach mojej edukacji w grodziskim "ekonomiku", mówiąca o tym, że wychodząc na spacer z psem ma się, statystycznie rzecz ujmując, trzy nogi. ;-) Od kilku dni ja też mam dodatkową nogę, a to za sprawą mojej nowej współlokatorki - dwuletniej kundelki Aksy. 

Na razie oswajamy się ze sobą i z nową sytuacją (nie tylko w związku ze zwiększoną liczbą kończyn): ona - bo z domu pełnego ludzi trafiła do mieszkania samotnej starej panny, i ja - bo w moją jednoosobową egzystencję wkroczyła istota domagająca się uwagi, mająca swoje wymagania, zwyczaje i złe (oj, złe...) nawyki. Jutro wielki test, do którego od kilku dni się przygotowywałyśmy: moje wyjście do pracy. Zanim jednak nadejdzie godzina próby, trzeba odbyć rytualny wieczorny spacerek, żeby się psisko wybiegało, pozbyło nadmiaru energii (Aksa to pies owczarkopodobny, więc czego jak czego, ale energii jej nie brakuje), podlało ten i ów trawniczek (bo kupki jej dumna nowa pani zbiera dzielnie do specjalnych woreczków, żeby nie prowokować sytuacji rodem z "Dnia świra")... No dobra, nie ma co tu kryć, pani też przyda się nieco ruchu, nie wspominając o tym, że takie wyjścia stanowią znakomity pretekst do zabrania ze sobą aparatu i rozejrzenia się po najbliższej, a przecież wciąż nie do końca rozeznanej okolicy. :-) 


Mogłabym się, oczywiście, rozpisać na temat mojej kudłatej koleżanki, ale... nie chcę zapeszać. Zamiast światłych wywodów na temat przyjaźni człowieka i psa, mądrości rodem z podręczników tresury dla początkujących oraz poetyckich wtrętów o mądrych psich oczach i wiernych serduszkach - zafunduję Wam dziś kilka fotek z moich poznańskich okolic. Najwyższy czas poznać je na wylot!



To imponujące domiszcze mogłoby się nazywać "Rozstaje" i idealnie nadawałoby się do jakiejś powieści Agathy Christie. Tylko czy dziś ktokolwiek (poza "kreatywnymi inaczej" deweloperami) nadaje jeszcze domom nazwy?


Dziś już się tak nie buduje. Ale ja mam sentyment do takich detali...


Za wysokie progi na Anulowe i Aksine nogi? ;-)


O, potęgo symetrii!


Swojskie te nazwy. ;-) Zanim sfinalizowałam wynajem mieszkania, w którym wiodę swój poznański żywot, ba, zanim je jeszcze odwiedziłam pod koniec grudnia, przyjrzałam się dokładnie mapie, by sprawdzić, co znajduje się w najbliższej okolicy. I wtedy dostałam znak od losu. A nawet dwa. :-D Po pierwsze - ulica Grodziska w bezpośrednim sąsiedztwie - na wypadek, gdybym zatęskniła za rodzinnym miastem. I po drugie - kościół św. Wawrzyńca nieopodal. A św. Wawrzyniec jest mi ze względów onomastycznych dość bliski...


Moja dzielna towarzyszka spaceru i motywacja do ruszenia tyłka z fotela. Aksa - niestety, nie w całej okazałości, bo trudno ją uchwycić na zdjęciu, kiedy tyle jest dookoła rzeczy do wyniuchania... 


Miejskie słoneczko - substytut tego, które tak niechętnie przyświeca nam ostatnio...


A czyja to babunia? ;-) 


Nazwy ulic grunwaldzkich są naprawdę urocze: jak nie Brzask, to Poranek, jak nie Poranek, to Świt... ;-) 


Ale o kerningu to w tej dzielnicy chyba jeszcze nie słyszeli! 


Dawniej wychodziło się przed dom, żeby pogadać z kolegami, pograć w piłkę albo badmintona, pobawić się w gonito... Teraz młodzież nie rusza się bez laptopów, smartfonów i innych paskudztw. No dobra, mnie też trudno odczepić od komputera. Ale żeby tak na ławeczkę?!


Już od kilku lat zastanawiam się, kto odpowiada za dobór kolorów na odnawianych elewacjach bloków? Czy jest specjalny Urząd (Nie)Doboru? ;-)


To miejsce nieodmiennie przywodzi mi na myśl kładkę czarownic we Wrocławiu. 


Balkon jest. Tylko Julia z Romeem gdzieś się zawieruszyli. Aaa, już wiem, siedzą pewnie na ławeczce z laptopem!


Jest na czym oko zawiesić! ;-)

* * *

No dobrze. Nie jest to może imponująca kolekcja zdjęć, ale do naszych osiągnięć na sześciu łapach należy też doliczyć 2-godzinny rajd po Grunwaldzie (4,5 km - może nie imponuje, ale przynajmniej trochę się poruszałyśmy), kilka poznanych psów, kilka ciekawych rozmówek z ich właścicielami, solidną zadyszkę u jednej z nas (i nie mam na myśli tej z ogonem...) oraz apetyt na więcej takich wypraw. :-) A tymczasem - łóżko wzywa. Mnie, nie psa. Aż tak dobrze się jeszcze nie znamy.

Dobranoc.

1 komentarz:

  1. Witaj Anula,
    cieszę się, że znalazłam Twój blog w tej przepastnej sieci, bo:
    po pierwsze - uwielbiam czytać, a tu jest co,
    po drugie pierwsze - tropię w sieci blogi poznańskie (taki lokalny patriotyzm ;), a Ty, jak widzę, już z Posen...
    po trzecie pierwsze - po prostu spodobało mi się u Ciebie i jeśli pozwolisz, trochę się tu zasiedzę, rozejrzę dokładnie i rozsmakuję (przede wszystkim w tekstach, choć i przepisami nie pogardzę, jeśli pozwolisz...
    Tymczasem pozdrawiam z dzielnicy po sąsiedzku, Vika
    www.astrolabiumart.pl

    OdpowiedzUsuń