niedziela, 9 września 2012

Cztery koty, dwa listy i jeden wiersz

Dawno nie miałam dnia tak pełnego wrażeń. A zaczęło się od niewinnego wyjścia do kościoła na rodzinną mszę (tak, wiedźmy też chadzają niekiedy na takie eventy). Niewyspana - bo zachciało mi się do późna czytać Pieśń Lodu i Ognia - i lekko oszołomiona zawiłościami listu duszpasterskiego, odczytywanego z tygodniowym opóźnieniem (ech, uroki mieszkania na prowincji...), siedziałam sobie w kącie ławki, skupiając się na odpowiednio szerokim otwieraniu oczu i myśląc, że dawno nie zanosiło się na tak spokojną niedzielę...

No i mam za swoje.

Jako że mam dość osobliwe podejście do nakazu, by "dzień święty święcić", postanowiłam uczcić ową niedzielę ogarnięciem sterty papierzysk w moim grodziskim pokoju i - po zaaplikowaniu sobie solidnej porcji kofeiny - dziarsko zabrałam się do pracy. Przy okazji uznałam, że to odpowiedni moment, by pozbyć się z pokoju ogromnego i klocowatego biurka, które znacząco ograniczało mi swobodę, zastępując je mniejszym i wygodniejszym biurkiem porzuconym przez moją młodszą siostrę-emigrantkę. No, ale do transportu potrzebne było mi wsparcie.

Tatę, którego zamierzałam prosić o wsparcie - bynajmniej nie duchowe - znalazłam na podwórzu. Cóż, nie był sam...


Cztery koty

Już wychodząc z domu, usłyszałam podejrzane piski - piski, które towarzyszyły mi "w tle" od kilku dni. Próbowałyśmy namierzyć je z mamą, ale bezskutecznie. Udało się to dopiero mojemu rodzicielowi. A źródła hałasu były dokładnie... cztery.

Małe, ślepe, piszczące rozpaczliwie, nastroszone... Kocięta - na oko niespełna dwutygodniowe. Wszystkie szare w bure paski - jeden dodatkowo przyodziany w białe "skarpetki" na wszystkich nieporadnych i rozcapierzonych łapkach. Bezbronne i - bez mamy. 

Postanowiłam wstrzymać się z działaniami i sprawdzić, czy nie przypałęta się za jakiś czas jakaś kotka-latawica, by w skrusze oddać się z powrotem swoim matczynym obowiązkom. Nie przyszła, choć dzieci wzywały ją coraz głośniej i natarczywiej. Cóż było robić - trzeba było tę czeredę dogrzać i dokarmić. 

Dzień minął mi więc nie tylko na porządkach, ale i na regularnym zaglądaniu w krzaki do kociej kryjówki - najpierw w celach obserwacyjnych, a później - żywieniowo-ciepłowniczych. ;-) Trochę mleka, strzykawka i sporo cierpliwości w małych dawkach co 2 godziny. Do tego butelki pełne ciepłej wody i owinięte w stare swetry (porządki generalne w szafach na coś się przydały). Zobaczymy jeszcze, co z tego wyniknie - przed nami noc, maluchy śpią splecione w jedną, wielką futrzaną kulkę ze sterczącymi tu i ówdzie pazurkami - jeśli przetrwają, jest szansa, że coś z nich wyrośnie. I że chyba - tymczasowo, bo pewnie na najbliższe tygodnie zaledwie - zostanę kocią mamką. 

Staram się nie rozczulać zanadto nad futrzakami - bo boję się, że jeśli się do nich przywiążę, coś im się złego przydarzy. Ale czy można pozostać obojętnym na takie małe piszczące parówy domagające się od świata odrobiny uwagi? Zwłaszcza, gdy jest się wiedźmą...

Dwa listy

Musiałam jednak dokończyć to, co zaczęłam, nim na podwórzu ujawniona została cała ta kocia kontrabanda. Przez ostatnie lata zwoziłam do Grodziska wszystkie niepotrzebne papiery, dokumenty, programy teatralne, pamiątki stąd i zowąd, kserówki i prace roczne, nie bardzo przejmując się układaniem ich i jakąkolwiek selekcją. Grunt, że udawało się je upchąć w szafkach, na półkach i regałach - cichcem, pokątnie - byle zniknęły mi z oczu. Ale w końcu nadszedł moment brutalnej konfrontacji z przeszłością czającą się w tych stosach papierów: porządki. 

Walka trwała - z przerwami - kilka godzin i muszę przyznać, że zakończyła się umiarkowanym sukcesem. Ogarnęłam chaos. Mniej więcej. A przy okazji odkryłam coś, co już od dawna uważałam za zagubiony skarb.

Przypomnijcie sobie, kiedy ostatnio dostaliście list? Taki prawdziwy, pisany przez przyjaciela, a nie przez urzędnika czy pracownika jakiejś tam firmy. Kilka zapisanych RĘCZNIE kartek - ze skreśleniami, zagniecionymi rogami, wszelkimi uroczymi, bo tak już rzadko spotykanymi śladami wysiłku czyjejś ręki - a przez to także: niepowtarzalnymi. I z pismem - prawdziwym, potoczystym, wyrazistym - a nie z dobraną zmyślnie komputerową czcionką.

Czy ktoś jeszcze pisuje takie listy? Ja sama - bardzo rzadko. Ale jeszcze rzadziej dostaję takowe. Skomputeryzowałam się na amen - nawet ten pamiętnik spisuję na wygodnej klawiaturze, nie męcząc dłoni odwykłej już od długopisu... 

Kiedyś pisywałam znacznie więcej. I dostawałam też piękne listy. Miłosne. Nie ma już po nich śladu - spłonęły, kiedy skończyło się uczucie łączące mnie z moją największą młodzieńczą miłością. Paradoks - kiedy emocje gasną na amen, płonąć zaczynają ich dowody. Ale zostały mi dwa inne. I - od innego.

Był taki czas, że jako reprezentantka szkoły - razem z dwiema koleżankami z ekonomika, Agą i Sylwią - jeździłam na doroczne konkursy wiedzy o patronie szkoły do pewnego pięknego wielkopolskiego miasteczka. Ktoś, kogo tam poznałam i z kim przerozmawiałam całą noc przed konkursem - pisał do mnie później długie i piękne listy. O wszystkim.

To było takie niewinne zauroczenie - żadnych gestów, żadnych romantycznych scenek - tylko słowa. Widocznie kiedyś jeszcze umiałam nimi czarować. Czar był na tyle silny, że wystarczył na kilka listów, telefonów - aż głupia nastoletnia wiedźma wystraszyła się ewentualnych skutków i zamilkła. Rok później - na kolejnym konkursie - on miał już dziewczynę, a ja - chłopaka. Ale słowa brzmiały równie dobrze, jak kiedyś. I nigdy nie pozbyłam się listów od tamtego chłopaka - schowałam je tylko głęboko i udawałam, że nie istnieją.

Dziś Nulek-archeolog dotarł do tego zapomnianego skarbu i wróciły dawne wzruszenia - te najniewinniejsze i najświeższe.  Znalazło się nawet zdjęcie z tamtej wielkiej imprezy na cześć patrona - stoimy obok siebie w całej zgrai licealistów - wpatrzeni w obiektyw i w przyszłość z butą, jaką mogą mieć tylko kilkunastoletni zdobywcy świata. On dziś ma już rodzinę, uroczą córeczkę, spokojne, ułożone życie...

A ja? Do mnie nikt już nie pisze listów...

Jeden wiersz

Listy - przeczytane, przytulone do wiedźmiego serca niepoprawnie romantycznym gestem - zostały już schowane w bezpieczne miejsce. Niech czekają na kolejne porządki - może jeszcze kiedyś zapragnę równie silnych wzruszeń i odszukam je ponownie, odświeżając klimat tamtych lat? Ale ze stosu papierzysk uratowałam jeszcze kilka ciekawych znalezisk. W tym - wiersze. Bo oczywiście - jak na wrażliwe i zakochane w literaturze dziewczę - pisywałam je często w młodości, a i teraz mi się to od czasu do czasu zdarza... Z pewnych rzeczy się po prostu nie wyrasta i już. 

Na dowód - wrzucam tu jeden z moich poetyckich pomysłów. Ostrzegam - pisałam to, mając kilkanaście lat. Czytelników o słabych nerwach tudzież osoby obdarzone wysublimowanym gustem literackim uprasza się o opuszczenie sali. W razie omdleń - powinno pomóc świeże powietrze. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. :-P

Niech to będzie grodziski akcent na zakończenie tego szalonego grodziskiego dnia...
Gwoli wyjaśnienia - Przemysł to ten król, co to nadał nam wieki temu prawa miejskie - widnieje na herbie Grodziska. A teraz Nulek milknie i oddaje głos muzom sprzed ponad dekady...

Sen o mieście

Na ławce jak na tronie
w berecie lżejszym niż korona
na kilkuwiekowej głowie
drzemie w parku staruszek Przemysł
i berło pod pozorem laski najzwyklejszej 
wysuwa mu się z dłoni

Sen jest stary jak fotografia
i jak fotografia sepiowy
Płowa wieża kościelna nad dachami domów
Pyszny hejnał nad miastem
nie dźwięk kurantowy

Wszystko tak prawdziwe jak to we śnie bywa
Trawa w ogródku i drzewa
warsztat szewc i sklepik maleńki na rogu
Obtarte do krwi kolana urwisów
kłótnie miejskich rajców i targowych przekupek
Filozofia nad kufelkiem grodziskiego piwa

Sen jest stary jak fotografia
Tętni życiem w odcieniu sepiowym
Jak kurz osiadły na miejskim bruku
Osiadają na niej wspomnienia
Pajęczyną nici wplecione w pejzaż
osiadają dawno umilkłe rozmowy

Spacery ja rytuał niedzielny w kościele
Obiady przesiedziane przy rodzinnych stołach
krążą w powietrzu
tętniąc nieustałym życiem
wrastając w przestrzeń miejską
i w chodnika pola

Na ławce jak na tronie
W berecie wygodniejszym niż korona
Czuwa Przemysł nad miastem
już od siedmiu wieków
Park mu szumi nad głową kołysankę wiekową
Szumi miasto żyjące w pośpiechu

Sen jest piękny i długi
Wciąż zmieniają się domy
Zapędzili się bardzo mieszczanie
Inne słońce nad miastem 
Inne serca i dusze
Świat się zmieni lecz sepia zostanie

1 komentarz:

  1. Tak.... to są szczere słowa...słowa pełne entuzjazmu, lekkości myśli i płynnie przelewane na klawiaturę. Myślę sobie zaczarowana autorka -bez cienia wątpliwości.Jestem pod wrażeniem.Pozdrawiam serdecznie wiedźmę, która tak uroczo miesza we kotle słów wydobywając z nich najpiękniejsze.Oriana

    OdpowiedzUsuń