poniedziałek, 3 września 2012

Pora czapli

Poranna mgła zapachniała mi dziś po raz pierwszy jesienią - dymem z kominów i ognisk, butwiejącymi powoli liśćmi, niepokojem podszytym chłodnym wiatrem... I piosenką Iwony Piastowskiej do słów ułożonych kiedyś przez Kazimierza Wierzyńskiego. 


Na kartkach kalendarza rozsiadł się już na dobre wrzesień, tylko patrzeć, jak rozpanoszy się zupełnie i postarzy mnie bezczelnie o kolejny rok. Czyżby zbliżała się pora czapli, coraz prędszych, miodowo-słonecznych wieczorów i złotego szelestu pod stopami? Czy to już? Tak wcześnie?


Przyleciały czaple, wyszły na mokradła.
Jesień się zgubiła, Twoja panna zbladła...
Powój mój niebieski, mój dom wśród powojów,
Ściany moje, sufit i okna pokoju...


Kocham jesień - a przynajmniej tę jej pierwszą, nieśmiałą fazę, przenikającą się niepostrzeżenie ze schyłkiem lata. Pachnącą jabłkami, coraz mniej zieloną, a coraz bardziej rudozłotą... Szeleszczącą pod stopami tysiącem liści.


Przyleciały czaple koloru indygo,
Siadły na badylach, nad żółtą łodygą.
Kwilą coś do siebie, szemrzą coś do panny...
Tuje pachną z okna i chłód jest poranny.


Chłodniejsze robi się nawet światło. W słoneczne popołudnia nie rozpala już skóry, nie razi oczu. Z rażąco białego zmienia się w miodowe, zagęszcza się i rozleniwia. Zamiast wyostrzać kształty i cienie, wygładza je, rozpieszcza i wydelikaca, opatulając wszystko leciutką poświatą niedookreślenia... 




Postoimy w mgle tej, popatrzymy jeszcze,
Ptaki stąd odlecą i przeminą deszcze.
Zwiąż węzełek z wiatru, zapisz na suficie,
Że my przeczekamy ten smutek jak życie...

Ale przecież wczesna jesień nie jest smutna, tylko odrobinkę melancholijna. I tak piękna, że to aż boli - a ból ciągnie się przez cały wrzesień, sięgając niekiedy aż do października i listopada. Wystarczy wyjść na wieczorny spacer i odetchnąć chłodniejszym powietrzem - jeden haust i do krwi przenika jesienny niepokój, zagnieżdżając się prędko w duszy. Nie przeszkadza on w niczym - tylko odrobinę zmienia optykę. Zupełnie, jakby nagle zaczęło się widzieć płowiejącą podszewkę świata. 

* * *

Znów przyjdą mgły poranne i puste, leniwe wieczory przy ciepłym świetle lampy odbitym po tysiąckroć w osiadających na szybach kroplach deszczu. Znów będę spacerować po jesienniejącym mieście - choć nie wiem jeszcze, którym - zbierając liście i obrazy odchodzącego lata. Znów będę marzyć o wtuleniu się w czyjeś bezpiecznie ciepłe ramiona - na przekór chłodnej nocy...

Co jeszcze mi przyniesiesz, poro czapli i chłodu? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz