wtorek, 4 września 2012

Marznę...

Marznę. 
Marznę!
Marznę...


Słoneczny poranek, którym ugościła mnie na wstępie moja rodzinna kraina, okazał się zaledwie źle dobraną dekoracją do dość chłodnego wtorku. Słońce szybko zniknęło, źle odegrawszy rolę jednoosobowego (jednogwiezdnego?) komitetu powitalnego, wychylając się tylko na moment kilka razy w ciągu dnia - zupełnie jakby chciało sprawdzić, czy wywarło odpowiednie wrażenie... A teraz w moim pokoju rozgościł się chłód.



Wredny, jak zwykle zjawił się niespodziewanie i wygrał ze mną z zaskoczenia. Wemknął się przez otwarte okno, liznął nieśmiało stopy, a później dreszczem przebiegł aż do kręgosłupa. Po chwili wiedziałam - ma mnie w garści...

Jest początek września. Zwykle o tej porze sypiam przy otwartym oknie i bez zbędnych dodatków odzieżowych - kołdra wystarcza. Może na trzecie piętro zimno dociera z opóźnieniem? A może w południowej części kraju temperatury są po prostu życzliwsze wiedźmom? Czy też zadziałało zmęczenie całonocną podróżą i dniem pełnym rozmaitych aktywności?



Jakkolwiek by nie było, znalazłam się w bezlitosnych szponach chłodu.
I jestem w nich nadal, choć powoli - za sprawą kołdry, ciepłej herbaty i jeszcze cieplejszej pidżamy - osiągam z powrotem właściwą temperaturę. No, może do tej listy dopiszę jeszcze komputer - w moim grodziskim łóżku mieścimy się idealnie - ja i Osiołek. A przecież on też - poniekąd - grzeje.

Szkoda tylko, że chłód odczuwany przez ciało przegania się znacznie łatwiej niż ten duchowy. I że chłodnego serca nie da się rozgrzać kubkiem herbaty i kocem. Marznę. Od kilkunastu miesięcy. I nie ma widoków na to, by to się mogło zmienić w najbliższym czasie - bo Wiedźmom rzadko ktoś chce ofiarować odrobinę duchowego ciepła...

Niech mnie chociaż ktoś przytuli, co? :-(



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz