niedziela, 16 września 2012

Kultura obrazkowa

Jako dziecko poznające dopiero magię liter, dziwiłam się dorosłym, którzy woleli czytać książki bez obrazków, a nie pięknie ilustrowane bajki i baśnie, których pełno było na mojej półce na zabawki. Jak można było wybierać jakieś mroczne i brzydko wydane peerelowskie kryminały zamiast uroczej serii "Poczytaj mi, mamo"? Zwłaszcza, że te miniaturki opatrzone charakterystyczną tylną stroną okładki były ilustrowane naprawdę dobrze - pamiętam ogromne zdumienie, gdy odkryłam, że do kilku z nich ilustracje przygotowywała moja ukochana autorka z czasów "nastoletniości": Małgorzata Musierowicz...




Musiało minąć kilka lat, bym doceniła również urok książek pozbawionych obrazków. Dziś nie przeszkadza mi już brak ilustracji w lekturach, choć oczywiście doceniam odpowiednio dobrane zdjęcie tudzież ciekawą grafikę. Wolę jednak słowa - i nawet znienawidzone przez uczniów czy studentów osławione "opisy przyrody". ;-) Wszystkie - prócz tych u Żeromskiego, bo za tym autorem akurat nie przepadam i - prócz Wiernej rzeki, która nawet mi się podobała - niezbyt dobrze reaguję na jego prozę: nieszczęsne Popioły do dziś czekają, aż uda mi się przebrnąć przez kilka pierwszych stron i te nieszczęsne ogary, które poszły w las...

Ta sama reguła dotyczy też mediów, zwłaszcza zaś Internetu. Lubię robić sobie poranną prasówkę, przeglądając strony informacyjne i FB - ot tak, by wiedzieć, co w trawie piszczy. Staram się też korzystać z różnych źródeł, żeby nie ulegać nadmiernie wpływom jednego serwisu - czasami wręcz zaskakuje mnie, jak różnie można przedstawić jakieś wydarzenie, zależnie od reprezentowanej przez dziennikarzy opcji politycznej. 

Niestety, coraz częściej przekonuję się, że rzetelnie i poprawnie (tia...) przygotowane teksty zastępowane są w Internecie video-wiadomościami. I nie chodzi tu tylko o wywiady z celebrytami w działach plotkarsko-rozrywkowych, bo nie jest to moja ulubiona część prasówki. Problem dotyka coraz częściej także niusów biznesowych i aktualności z kraju oraz ze świata. 

A mnie to wkurza. Wkurza!

Rozumiem, że wrzucenie lekko obrobionego filmiku z wywiadem z tym czy innym politykiem nie wymaga aż takiej ostrożności, jak zamieszczenie tekstu - unika się wtedy błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, nie trzeba silić się na wnioski, hipotezy, wprowadzenia i analizy problemu... Wystarczy kamerka i mikrofon - no i ktoś, kto nie będzie się bał do tego mikrofonu wyrzec kilku słów. Nieważne, czy od czy do rzeczy... Cóż za wygoda, prawda? Nie trzeba męczyć oczu, wystarczy obejrzeć i posłuchać, prawda?

Wkurza mnie to. Nie tylko dlatego, że w Grodzisku mam Internet mobilny i każde video pożera kolejne megabajty mojego cennego transferu, choć - rzecz jasna - to też ma pewien wpływ na moje negatywne nastawienie... ;-) Przede wszystkim jednak irytuje mnie ten wirtualny powrót do kultury obrazkowej. Pójście na łatwiznę - bo pisanie, zwłaszcza zaś pisanie na pewnym poziomie - to już najwyraźniej wyższy stopień dziennikarskiego wtajemniczenia. O czym świadczą choćby horrendalne błędy pojawiające się nawet na głównych stronach serwisów informacyjnych... 



Na te nieszczęsne video-wiadomości można się natknąć niemal wszędzie - wystarczy nieopatrznie kliknąć na link w Onecie czy Wirtualnej Polsce i już otwiera się okno odtwarzania... Zwykle w takich sytuacjach rezygnuję z czekania, aż nagranie zbuforuje się odpowiednio, i błyskawicznie zamykam kartę przeglądarki. A później ruszam w poszukiwaniu jakichś poskładanych z sensem liter, które cenię sobie znacznie bardziej. Wiem jednak, że w swoich poszukiwaniach robię się coraz bardziej osamotniona - większość ludzi woli przecież lekkostrawne niusy video. Nie bez wpływu na stan rzeczy pozostaje też fakt, że taki news przygotowuje się chyba szybciej - nawet nieobrobione nagranie może błyskawicznie trafić do sieci, co w dobie szybkiego obiegu informacji wydaje się szczególnie cenne... Jednak - by wygrać w tym dziennikarskim wyścigu - trzeba z czegoś zrezygnować. Najczęściej rezygnuje się więc z jakości... i z obróbki. A teksty jej - niestety? - wymagają.

Komuś wychowanemu - tak jak ja - na książkach i papierowych (!!!) gazetach, takie nastawienie na obraz i dźwięk z pominięciem klasycznych wiadomości w wersji pisanej musi się wydawać szczególnie smutne. Obserwujemy bowiem powolny upadek "sztuki informacyjnej". Sztuki formułowania myśli, tworzenia chwytliwych tytułów, celnego puentowania, ciekawego wprowadzania w temat... Szlachetnej sztuki, która wymagała wieloletniej praktyki i ogromnej rzetelności. 

Ciekawe, czy kolejne pokolenia jeszcze bardziej cofną się w rozwoju? 
Może zamiast wiadomości w wersji pisemnej na stronach serwisów zaczną pojawiać się komiksy albo animacje? Może... hologramy?

Nim to się jednak stanie - zrobię tak, jak śpiewa o tym Grzegorz Turnau w piosence Zanim


Zanim mi szlaki wyobraźni
zmienią na szyny tramwajowe,
z chmur mi wyciągną senną głowę
bym asfalt widzieć mógł wyraźniej...
Zanim mi w miejsce pięciolinii
wyznaczą linię krawężnika,
a tam, gdzie moja jest muzyka,
zainstalują swoje hymny...
Zanim się wiara w nieskończoność
o szlaban potknie i przewróci,
a wiara, co się lubi kłócić,
zamieni w dyskusyjne grono...
Nim jeszcze wszystko to się stanie,
na klucz się zamknę w fortepianie
i - choć to miejsce trochę ciasne -
zasnę...


Turnau ma swój fortepian. A ja mam księgozbiór.
Kiedy więc świat zupełnie już przerzuci się na obrazki i filmy, zamknę się w swoim pokoju pełnym książek i zostanę tam już na dobre ze słowami, otoczona miliardami znaków, które kocham. Trzeba tylko zebrać odpowiedni zapas...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz