niedziela, 3 listopada 2013

Tak, wróciłam

Wczoraj przerwałam blogowe milczenie po 44 dniach niepisania i czuję się, jakbym wróciła z zaświatów. Takie porównanie nie jest zresztą bezpodstawne i nie wynika wyłącznie z listopadowo-cmentarnych okoliczności, w których wszyscy tkwimy w ten długi weekend. Przecież świat realny w stosunku do tzw. wirtuala, w którym funkcjonuję jako blogerka, to właśnie zaświaty, rzeczywistość... równoległa? Zbliżona? Inny wymiar?

Mniejsza o określenia. Liczy się fakt, iż przez ostatnie tygodnie skupiałam swoją uwagę na tym, co dzieje się w świecie namacalnym, w moim najbliższym otoczeniu, mierząc się ze śmiercią babci, nową sytuacją rodzinną i osobistą, nowym sezonem w teatrze... Wszystko to blokowało moje palce na tyle skutecznie, że nie miałam siły na naginanie ich do komputerowej klawiatury. Zresztą, nie tylko do niej - przestało mnie cieszyć robienie zdjęć, malowanie, nawet - o zgrozo! - porządki w mieszkaniu. Nie, to nie była depresja, nie wydaje mi się. Raczej odruch obronny, zamknięcie się w sobie - bo twórczość (a przecież fotografia, nawet ta amatorska, czy też malowanie, to rodzaj twórczości właśnie) wymaga pewnej otwartości, na którą po smutnych wydarzeniach sierpniowych nie było mnie stać. 

Rzuciłam się w wir pracy, zabrałam za porządkowanie rzeczy babci i jej papierów, znalazłam dodatkowe zajęcia związane z październikowymi wydarzeniami w teatrze, spotykałam się też z kimś, kto pojawił się latem w moim życiu. Na więcej nie miałam siły - nawet Aksa wylądowała w Grodzisku, przy osamotnionej teraz na amen mamie (ze względu na pracę tata bywa w domu w weekendy). I spałam. Spałam, ile tylko mogłam, licząc, że sen objawi swoje lecznicze właściwości...

Wciąż nie wiem, czy to się udało. Ale nie mam już ochoty milczeć, moje dłonie przestały wreszcie sztywnieć w momencie, gdy unoszę je nad klawiszami, a na monitorze widnieje puste pole czekające na nowy wpis. Już chyba czas...

Zbyt długo próbowałam uciekać.
Pozwoliłam, by omotało mnie poczucie bezsilności, ba, usiłowałam oszukać samą siebie, że wcale nie potrzebuję tych swoich chwil samotności spędzanych przy komputerze, z głową w chmurach, z ciszą dzwoniącą w uszach i z myślami kłębiącymi się w głowie jak ptaki szukające wyjścia ze zbyt ciasnej klatki. Zapomniałam o tym, czego potrzebuję JA - nie moi bliscy, nie facet, nie znajomi, nie rodzina, nie szef i współpracownicy. JA.

A jedną z tych niezbędnych mi do życia rzeczy stało się już dawno pisanie.
Wracam więc. Nie wiem, co z tego wyniknie, ale - cokolwiek się stanie - nie pozwolę sobie zabrać głosu, nie dam się zagłaskać na śmierć ani odciągnąć od tego, co lubię. 

Tak, wróciłam. 
Czy przyjmiecie mnie z powrotem?


2 komentarze:

  1. Taaak! Tak! Dobrze, że wróciłaś.. (...kwiaty w wazonie znów oswojone cicho piją wodę). Tak dobrze znów Cię czytać!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie zostawiaj nas już na taaaaaaak długo ;)

    OdpowiedzUsuń