Półroczne dylematy, cackanie się z własnymi lękami, stan zawieszenia między Grodziskiem a Krakowem - wszystko to zniknęło w jednej chwili. Ktoś zadecydował za mnie, uznając, że - mimo wytkniętego mi na samym początku braku orientacji w dziedzinie, w której podejmuję pracę - byłam najlepszą kandydatką. I nagle moje wątpliwości przestały mieć znaczenie.
Mam pracę - i niejasne, ale coraz silniejsze przeczucie, że ją polubię.
Mam gdzie spać. Mieszkanie znalazłam wczoraj dzięki życzliwości przyjaciół i ich przyjaciół (rety, jak w mafii...) - cudną, choć nie tak nowoczesną jak moje krakowskie lokum, kawalerkę oddaloną o zaledwie 10 minut tramwajem lub autobusem od miejsca mojej pracy, znakomicie usytuowaną i dużą - wszystkie moje księgi zmieszczą się tam bez problemu, a i na kapelusze starczy miejsca...
I mam wrażenie, że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko zaczęło się w moim poplątanym życiu układać. :-) Zupełnie, jakby ten Poznań, przed którym broniłam się kiedyś rękami i nogami, był mi od początku przeznaczony...
Dawniej mogłam tylko bezradnie nucić z Turnauem: "mieszkam w pobliżu fabryki klamek, a żadna z nich jeszcze nie zapadła". I bać się, że zapadnie za szybko lub że za drzwiami, które się później otworzą, ujrzę coś, na co jestem całkowicie nieprzygotowana...
A może po prostu stałam się niewolnicą własnych marzeń i ambicji, które nie przewidywały możliwości rezygnacji z ukochanego Krakowa?
Teraz już wiem - klamka zapadła, a ja nic nie straciłam. Przecież Kraków wciąż będzie moim ukochanym miastem i to się nie zmieni. Będę tam wracać - bo mam do kogo. Poznań tymczasem przygarnie mnie, da mi pracę - oby na długo, a nie tylko na te 3 próbne miesiące, nowe możliwości i nowe marzenia. A w pakiecie - Jeżyce, moje ukochane, książkowe Jeżyce, gdzie będę teraz pracować. I teatr. I secesję. I malownicze kąty na Grunwaldzie... O podniecającej wizji urządzania nowego kąta nie wspominając - ja przecież uwielbiam się przeprowadzać, przemeblowywać i urządzać!
Dlatego nie będę płakać, żegnając się z Krakowem, do którego w ten weekend wpadnę na moment po resztę moich rzeczy. Uśmiechnę się do Wawelu i do komina Bonarki, który przez ponad 2 lata towarzyszył mi za oknem. Poślę trochę ciepłych myśli moim ukochanym muzeom, knajpom i zakątkom, które znam tylko ja... A później ruszę w stronę Wielkopolski, by stamtąd tęsknić i wracać co jakiś czas do malowniczej Galicji.
I tak w dzień końca świata zaczęła się dla mnie nowa epoka. :-)
Cieszcie się ze mną i moim wewnętrznym Jasiem Wędrowniczkiem! :-)
Powodzenia!
OdpowiedzUsuńWitamy w Poznaniu :]
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś miniemy się na Teatralce :P
No i ja sie bardzo ciesze z Toba. Poznan to cudowne miasto i zobaczysz ze kiedys bedziesz do niego wzdychac z rozrzewnieniem ;)
OdpowiedzUsuń