wtorek, 22 maja 2012

Gdzie jesteś, Profesorku?

Jednym z największych atutów mojej pracy w wydawnictwie jest bezpośredni dostęp do Szopa i InDyka, czyli Photoshopa i InDesigna. Dzięki temu - prócz moich normalnych obowiązków - mogę na bieżąco wyżywać się w dziedzinie, którą lubię: projektowaniu reklam, prezentacji itd. Dziś, składając błyskawicznie kolejną reklamę jednej z naszych nowości (kupujecie "Samo Zdrowie"? To zerknijcie w czerwcu), przypomniałam sobie  ni stąd, ni zowąd, że jeszcze 10 lat temu moja wizja zawodowej (no dobra, nie tylko zawodowej, ale dziś skupiam się na tym temacie) przyszłości wyglądała zupełnie inaczej... 

Jako rasowy kujon od najwcześniejszych lat szkolnych słyszałam, że z takimi zdolnościami do uczenia się powinnam kiedyś zostać naukowcem. Nie określano dziedziny - zresztą, dobrze radziłam sobie z niemal każdym przedmiotem (poza wuefem...). Miałam być naukowcem i basta.




Przytłaczała mnie ta wizja, ale przez długi czas myślałam, że po prostu muszę jej sprostać, bo nie mogę zawieść ludzi, którzy ją sobie dla mnie wymarzyli. Tak właśnie - wymarzyli ją dla mnie, licząc, że podporządkuję się ich pomysłom. Nawet mój tata - choć rodzice bynajmniej nie naciskali na mnie w kwestiach moich życiowych wyborów - do dziś zwraca się do mnie żartobliwie "Profesorku"...

Dopiero pod koniec studiów uświadomiłam sobie, że to, co chcę robić w życiu, nie ma nic wspólnego z karierą na uczelni i że to, co naprawdę kocham, to działanie, które daje namacalne, widoczne efekty. Abstrakcyjne rozważania, teoretyczne dysputy, referaty, publikacje naukowe, konferencje i raporty - to nie dla mnie. Potrzebowałam wielu lat, by się o tym przekonać, choć w głębi ducha od zawsze lubiłam zajęcia znacznie "banalniejsze" - pisanie, rysowanie, gotowanie, czy choćby porządki...

Nie będzie więc Profesorka. Przepraszam wszystkich zawiedzionych tym faktem. Zamiast niego po świecie buszuje ot, taka sobie Anula, bez wielkich tytułów przed nazwiskiem. Ale Anula zadowolona, bo robi to, co lubi najbardziej - organizuje imprezy, maluje, rysuje, pisze i pichci. I każdego dnia może obserwować efekty tego, czego udało jej się dokonać, choćby był to tylko nowy układ mebli w mieszkaniu, porządek w pełnym domowych przetworów kredensie czy też zrobiona w pracy prezentacja którejś z nowości lub zakładka, na której widok ktoś się uśmiechnie i powie po prostu, że jest... ładna. :-)

P.S. Krakowska zazula wykukała mi dziś, że będę mieć jeszcze dużo czasu na te ulubione zajęcia. Po pięćdziesiątym kuknięciu przestałam liczyć, bo... po co mi tak dokładna wiedza? Bylebym tylko mogła robić wszystko, co kocham. :-) 

4 komentarze:

  1. We wrześniu to ja Ci coś wykukam (albo raczej ja Cię... kuknę ;)jak się nie stawisz na pewnej pięknej krakowskiej ulicy, której nazwę zawdzięczamy zgoła innym ptakom! :P :P (podpisywać się nie będę, bo na pewno wiesz kim jestem :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to się już kwalifikuje jako groźba karalna? ;) :P
      Kurcze, ptasich ulic w Krakowie jest przecież mnóstwo... :D

      Usuń
    2. Choć obawiam się, że wiem, o którą ulicę chodzi. ;)

      Usuń
  2. Oczywiście, że wiesz! :P

    OdpowiedzUsuń