poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Intuicja - czyli o tym, jak się kiedyś pomyliłam w szkolnym wypracowaniu...

Mój polonista w liceum ekonomicznym - niezapomniany pan Jarek Cz. (nigdy za mną nie przepadał, ale mimo to wspominam go z umiarkowanym sentymentem) - słynął z niekonwencjonalnego stylu prowadzenia lekcji i z nietypowych tematów wypracowań. Do dziś mam w swoim tajnym archiwum grubą tekę pełną zapisanego drobnym, regularnym pismem (kiedyś MIAŁAM ładne pismo, teraz to najwyżej mogę sobie dobrać ładną czcionkę...) papieru kancelaryjnego. I czasem zaglądam sobie do niej, żeby przekonać się, o czym myślałam i jakie nachodziły mnie pomysły w tych szalonych, nastoletnich czasach...

Ostatnio rzucił mi się w oczy arkusz z tematem, który sprawił mi ogromny kłopot - pamiętam to doskonale nawet teraz, choć minęła już ponad dekada od chwili, w której obgryzałam skuwkę długopisu nad czystą kartką papieru, męcząc się straszliwie. 

Myślę, więc jestem.
Czuję, więc jestem.
Działam, więc jestem.

Wskaż, które z twierdzeń najlepiej charakteryzuje Twoją postawę i uzasadnij swój wybór, przywołując również stosowne teksty kultury.

Tak mniej więcej (odtwarzam tytuł z pamięci, bo tu - w Krakowie - nie mam mojej tajnej  teczki pod ręką) brzmiało polecenie pana Jarka. A co wybrałam?


Ha! Mój wybór - teraz, po kilkunastu latach - zaskoczył mnie najbardziej. :-) Nie potrafiąc podjąć decyzji, postanowiłam bowiem udowodnić profesorowi, że w moim wypadku te hasła okazują się równorzędne...

Cóż za urocza bzdura. ;-)
Naiwne marzenie o osiągnięciu życiowej równowagi już w liceum.
Ej, Nulek, Nulek...

Dziś mogę tylko westchnąć - nawet z pewnym rozrzewnieniem - na myśl o mojej ówczesnej chęci idealnego połączenia rozumu z sercem i gestem (jeśli do tego hasła można ograniczyć owo "działanie"). Jak bardzo chciałam wydać się samej sobie doskonała i harmonijna.

A przecież ja wcale nie jestem taka... I chyba nigdy nie byłam.

Teraz - mądrzejsza o kilkanaście lat rozmaitych doświadczeń, życiowych olśnień i kopniaków szczodrze wymierzanych mi przez los - mogę wreszcie uczciwie odpowiedzieć na pytanie polonisty. Nie myślę. Nie działam. Czuję i przeczuwam. I tym się w życiu kieruję, odkąd pamiętam, choć może niekiedy chciałabym myśleć inaczej.

Wreszcie to dostrzegam i doceniam. 
A przecież działo się tak, odkąd pamiętam...

* * *

Wybieram szkołę średnią. Kujonka w źle dobranych okularach i z króciutko obciętymi przez mamę włosami. Dla większości ludzi oczywistością jest, że wybiorę liceum w Grodzisku - szkołę z wieloletnimi tradycjami. Pani od chemii, żona dyrektora "Słowaka" (jako że ogólniak nosi imię nieszczęsnego wieszcza), naciska na mnie podczas lekcji - będę prawdopodobnie absolwentką roku, muszę wybrać liceum, to chyba logiczne... Jestem laureatką kilku konkursów, dobrze się uczę - takim uczniem szkoła może się chwalić.

A figę! Idę do ekonomika - do grodziskiej "zawodówki", olewając licealny "prestiż" i namowy nauczycieli. Spędzam 5 lat, ucząc się prawa, statystyki, ekonomiki, rachunkowości, nie zaniedbując też jednak edukacji humanistycznej - co zawdzięczam nie tylko wspomnianemu poloniście, ale i panu Włodkowi Pawlikowi, który za moich czasów był postrachem pracowni historycznej i który nauczył mnie, że kreatywność przydaje się nawet na lekcjach historii. :-) No i pani Steni - mojej wychowawczyni. Jej zresztą zawdzięczam dużo więcej.

Nie żałowałam.

* * *

Studia w Krakowie. Kolejny przykład. Dopóki nie wkręciłam się w akcję z Olimpiadą Literatury i Języka Polskiego, miałam zamiar studiować w Poznaniu. Co? Planów było sporo - od historii czy socjologii po rachunkowość. Wylądowałam jednak w stolicy Galicji - bo po olimpiadzie polonista szepnął mi do ucha: "Dlaczego nie Kraków?". 

To wystarczyło. Złożyłam papiery, niewiele myśląc o skutkach tej decyzji.

Nie żałowałam.

* * *

A ludzie? Ich też "dobieram"i "odbieram" intuicyjnie. A jeszcze częściej - odpycham od siebie. Często żartuję, że mam w głowie taką małą czerwoną żaróweczkę, która zapala się zawsze wtedy, kiedy poczuję, że coś jest nie tak, że człowiek, którego właśnie spotkałam, nie jest gody zaufania. I uciekam.

Kilka lat temu nie posłuchałam tego podszeptu intuicji. Wykręciłam żaróweczkę. I pozwoliłam komuś zrobić mi krzywdę. A przecież pierwsze wrażenie było jasne: "Nie pakuj się w to, dziewczyno...". Odpokutowałam to i za dobre chwile na początku zapłaciłam później słoną cenę. 

Teraz nie ryzykuję.

Są ludzie, których nie boję się i z którymi dobrze dogaduję się od pierwszej chwili, w której los styka nas ze sobą. Rzadko się na nich zawodzę. I staram się nie zawodzić ich. 
Ale jeśli coś w środku podpowiada mi, żeby trzymać się od danej osoby z daleka, już nie próbuję zagłuszać tego głosu. Słucham go i jestem ostrożna. Nie chcę się sparzyć, ani też zranić kogoś - bo i to się przecież może zdarzyć.

Zabawne, że najgłośniej intuicja odzywa się wtedy, gdy chodzi o "konkurencję" w uczuciach. I o faceta, który mi się podoba. Może po prostu wtedy rozglądam się uważniej dookoła i widzę więcej, bo mi na kimś zależy? Jak łatwo odczuć wtedy coś, co przypomina mocne uderzenie prosto w brzuch - sygnał ostrzegawczy, że oto w okolicy pojawiła się osoba, która najwyraźniej chce mi pomieszać szyki i która pragnie tego samego co ja. Znam ten rodzaj uderzeń aż nazbyt dobrze. I zwykle odchodzę bez walki. Nie lubię tłumów.

* * *

Czuję, więc jestem.
Przeczuwam, więc jestem.
Kieruję się intuicją, emocjami, ulotnymi wrażeniami, które trzeba chwytać delikatnie w obie dłonie, żeby się przypadkiem nie wymknęły lub nie rozwiały po jednym nieostrożnym geście. 

Błahostka - wyczytana gdzieś czy zasłyszana przypadkiem u znajomych tudzież w pracy - uruchamia we mnie procesy, których nawet nie umiem nazwać. I nagle pojawia się przebłysk: Uważaj na to! Ostrożnie! Nadciągają kłopoty! Nie dotyczy to zresztą tylko mnie, ale i moich najbliższych - jak choćby siostry-emigrantki. Kiedy młoda wyjechała na kilka dni do Walii, uderzyło mnie z ogromną siłą przeczucie, że coś ją tam zatrzyma. Wróciła na kilka tygodni. Pojechała po raz drugi. I już została. A ja czekam na kolejne uderzenie intuicji...

* * *

Pomyliłam się w moim wypracowaniu. Nie da się ukryć.
A teraz - już bardziej świadomie - znów zmagam się z przeczuciami. Tym razem jednak dotyczą one mojej przyszłości i Krakowa.

Odkąd rozstałam się z wydawnictwem, narasta we mnie przekonanie, że w Krakowie już nic mnie nie czeka. A przynajmniej - nic dobrego. I nie chodzi tylko o szukanie pracy, choć i to idzie jak po grudzie, ale też o wszystkie inne aspekty życia. 

Przyjaźń? Moi przyjaciele pozakładali już w większości rodziny i wiodą spokojne, ustabilizowane życie, w którym ja pojawiam się przelotem, od czasu do czasu, po cygańsku, podejmując żałosne próby ogrzania się w cieple ich ognisk domowych - bo moje ognisko jest zaledwie wynajęte... Czy to ważne, czy będę do nich zaglądać raz na jakiś czas, przyjeżdżając z Łagiewnik, Grodziska czy Suwałk? Jeśli będę chciała, zawsze znajdę sposób, by się z nimi spotkać. Zresztą, mam doświadczenie w pokonywaniu długich dystansów pociągiem, autobusem czy samochodem.

Kariera? Nie chcę jej robić, ani w Krakowie, ani nigdzie indziej. Chcę wieść dobre, spokojne życie i robić to, co kocham, a nie szarpać się i ścigać z innymi, w wiecznym pośpiechu i strachu, że ktoś okaże się sprytniejszy i zabierze mi to, co zdołałam sobie wywalczyć... Albo że pójdę na kolejną rozmowę kwalifikacyjną i znów lepszy okaże się kuzyn prezesa.

Miłość? A ile można się łudzić, że gdzieś tu czeka? :-(

* * *

Czuję coraz silniejszą potrzebę rewolucji. 

Rozum oponuje niemrawo: Jak przewieziesz te wszystkie książki? Co zrobisz z pralką, cmok-kanapą i nietoperzami? Dokąd pójdziesz i kto będzie Cię tam w ogóle chciał?

Ale serce - tudzież inny organ, w którym znalazła schronienie intuicja, podpowiada: spróbuj. Przekonaj się. Zamknij oczy i wyceluj palcem w mapę. Gdańsk? Poznań? Wrocław? Może Łódź? Mogłabyś częściej zaglądać do domu i pomagać rodzicom - a oni potrzebują coraz częściej tej pomocy... Mogłabyś poznać nowych ludzi, odetchnąć innym powietrzem, zapisać się do nowej biblioteki... Dlaczego nie spróbujesz? Co masz do stracenia, prócz odrobiny Twojego czasu, na którym i tak nikomu prócz Ciebie nie zależy?

* * *

Kocham Kraków i jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałabym, że mogę poważnie zastanawiać się nad opuszczeniem go na dobre. Ale tak to jest z intuicją - jej przebłyski przychodzą nagle i uderzają z ogromną siłą. 

Tylko - czy odważę się jej posłuchać tym razem? 

6 komentarzy:

  1. ziarno rewolucji kiełkuję, ciekawa jestem, co z tego wyniknie. Zycie jest pasjonujące czasami, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Posłuchaj intuicji Anula, bo jak tego nie zrobisz, to później możesz żałować, że nic nie zmieniłaś. Nie ma sensu tkwić w czymś czego tak naprawdę nie czujesz. Bardzo często takie zmiany wychodzą nam na dobre. Problemem jest tylko zrobić ten pierwszy najtrudniejszy krok. Powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem niedawno widziałam Cię Aniu na dworcu w Poznaniu gdy ciągnęłaś swoją ciężką walizkę. Wyglądałaś jakbyś była u siebie. Pewnie, że może być Poznań, Kraków, Gdańsk itp itd, ale czy Tobie Aniu na pewno chodzi o zmianę miejsca zamieszkania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, ciężką walizkę? Ostatnio nie bywała ciężka. :D
      Co do miejsca zamieszkania - nie chodzi tylko o zmianę adresu. Chodzi o to, że potrzebuję rewolucji w wielu dziedzinach życia... Przeprowadzka je sprowokuje. I przyspieszy.

      P.S. Anonimowa Obserwatorko, ujawnisz się? :)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń