czwartek, 1 listopada 2012

Dwa rodzaje samotności i szczypta egoizmu

Jest pierwszy listopadowy wieczór. Sama jak palec, otulona szalem i z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. siedzę w ulubionym kącie i trochę czytam, trochę marzę, od czasu do czasu zerkając na nocne niebo nad Krakowem... W tle sączą się cichutko kolejne piosenki Turnaua, a to Cichosza, a to Dotąd doszliśmy. Nie poszłam na żaden cmentarz - nie moi zmarli spoczywają pod tutejszą ziemią. Moim duchom zapaliłam jedynie świecę na parapecie - może zajrzą na herbatę? Mam w końcu spory zapas...



Jest pierwszy listopadowy wieczór - miałam go spędzić już w Grodzisku, z mamą, ojcem (o ile akurat będzie w domu) i babcią. Nie dojechałam jednak do Wielkopolski, choć początkowo wydawało mi się, że 5 dni w Krakowie zupełnie wystarczy mi na pozałatwianie wszystkich spraw i spotkanie się ze znajomymi. Stało się jednak inaczej - nagle zapragnęłam przedłużenia tej mojej krakowskiej samotności o kilka dni. Tylko kilka...

W Grodzisku jest ostatnio tak głośno i męcząco. Spędziłam tam miesiąc, słuchając marudzącej o wszystko babci, narzekającej na nią mamy, wiecznie niezadowolonego  ojca... Porządkowałam, chorowałam, odsypiałam różne zaległości, wysyłałam setki życiorysów i listów motywacyjnych, nadrabiałam książkowe zaległości - i byłam bardzo, bardzo samotna.

Zadziwiające (wiem, mało to odkrywcze, ale i tak za każdym razem, gdy to sobie uświadamiam, zaskakuje mnie ów fakt równie mocno), że można się tak czuć wśród - teoretycznie - najbliższych osób.

W Krakowie też jestem sama, a jednak to zupełnie inna odmiana samotności. Tutaj mam wybór. Wystarczy odezwać się do przyjaciół czy znajomych i wieczorna cisza zmienia się w gwar radosnych głosów. Wiem, że w każdej chwili mogę to zrobić - choć nie zawsze mam na to ochotę. Bo ta krakowska samotność smakuje mocną herbatą i dobrą książką. Pachnie kadzidełkiem lub aromatyczną świecą (a od pamiętnych urodzin w Pozytywce mam w swojej kolekcji kolejny świecowy okaz z nietoperkami!). Uspokaja skołatane nerwy, pozwala zapomnieć o przykrościach i zawiedzionych nadziejach na nie wiadomo co... 



Dwa rodzaje samotności - grodziska i krakowska. Jedna przymusowa - bo w moim rodzinnym mieście poza rodziną i naprawdę nielicznymi znajomymi nie ma już nikogo, z kim można by zaradzić tej nieszczęsnej pojedynczości choć na chwilę. Druga dobrowolna - spokojna, melodyjna, lekko melancholijna, jak przystało na listopad. I mój egoizm, który kazał mi wybrać tę drugą, a zrezygnować z wizyty w domu na Wszystkich Świętych. Z ganiania ze zniczami, wieńcami, porównywania wystroju sąsiednich nagrobków, odpowiadania na tysiączne pytania o cenę tego czy tamtego światełka, znoszenia kolejnych spojrzeń cmentarnych elegantek, krytycznie przyglądających się mojej jakże niemodnej garderobie... I przede wszystkim - z domowych stresów, hałasów i wiecznych nieporozumień.

Wrócę tam w niedzielę. Nieco silniejsza, choć wciąż niepewna co do tego, gdzie ostatecznie znajdę swoje miejsce. Na razie cieszę się jednak skutkami tego egoistycznego odruchu. I herbatą, która w Krakowie smakuje jakby... bardziej. :-)



1 komentarz: