wtorek, 29 maja 2012

Pożegnanie przyjaciela

Chciałam rozpocząć ten wpis od stwierdzenia, że zdecydowanie zbyt łatwo przywiązuję się do przedmiotów. Wciąż trzymam gdzieś w szafie ukochanego miśka z dzieciństwa i potrafię rozpaczać z powodu rozbicia ulubionej filiżanki... Chciałam więc zacząć w ten sposób, ale... to nie byłaby prawda. Bo tymi kilkoma słowami żegnam nie tylko przedmiot, ale jednego z moich najlepszych przyjaciół. Moje autko.

Dziś wreszcie odważyłam się pójść do mechanika, odebrać Białą Strzałę, która trafiła do niego po tym, jak jakiś czas temu wyciekł z niej cały olej. Wiedziałam, co mnie czeka, bo już w piątek odebrałam telefon ze smutną informacją - że mojego Fiacika nie ma już sensu ratować. Hamulce w rozsypce, zepsuta cewka, problemy ze skrzynią biegów, bakiem, światłami awaryjnymi... Za dużo tego jak na moją biedną, skołataną głowę i nie mniej biedny, pustawy portfel. :-(




Przyznaję - podświadomie spodziewałam się tej chwili, choć jeszcze nie teraz. Jeździłam tą maszynką przez 10 lat i służyła mi wiernie, ale od jakiegoś czasu sprawiała coraz więcej problemów. Naiwnie wierzyłam, że uda nam się razem doczekać jej pełnoletniości (Strzała urodziła się w 1998 roku). Cóż, nie udało się. Wyrok zapadł - usłyszałam od pana Pawła, mechanika, że nie radzi mi już nigdzie jeździć tym autem, że mogę je sobie odstawić na swój parking, bo na tyle jeszcze powinny wystarczyć moje hamulce, ale mam zapomnieć o jeździe szybszej niż 30 km/h i robię to wyłącznie na własną odpowiedzialność, bo w zasadzie powinien mi sprowadzić do mojego autka lawetę.

Wysłuchałam kazania na temat ostrożnej jazdy, dowiedziałam się kilku istotnych rzeczy o szukaniu nowego auta, a później odebrałam kluczyki i - poklepana ze zrozumieniem po ramieniu (mechanik - też człowiek) - mogłam ruszyć w stronę czekającej a mnie wiernie Strzałki.

Krótka trasa z Klinów do Łagiewnik pokonana z prędkością konduktu pogrzebowego - to była chyba najgorsza droga w moim życiu. Jechałam powoli, zachowując bezpieczny odstęp od wszystkich innych pojazdów, i czułam, jak gardło dławi mi powstrzymywany z trudem płacz. Ostatnia przejażdżka. Pożegnanie przyjaciela, który był ze mną przez dekadę i tak rzadko zawodził.

Tyle pięknych chwil przeżyłam w tym maleństwie.
Pierwsze wyprawy nad morze - te dorosłe, bez rodziców, z siostrą i chłopakiem.
Wyjazdy do Poznania i szaloną radość z uniezależnienia się od rozkładu jazdy pociągów oraz autobusów.
Naprawianie tłumika domowymi sposobami. 
Trudna nauka wjeżdżania do garażu (kto choć raz widział, ten wie, o czym piszę).
Odwiedziny u znajomych, dumne obwożenie mamy po mieście i na zakupy, kolejne transporty słoików z domowymi przetworami dla Pauli do Poznania, mniejsze i większe wycieczki w nieznane... 
A wreszcie pierwszą podróż do Krakowa i powolne, mozolne zapoznawanie się z tym zwariowanym miastem, które do tej pory przemierzałam na piechotę lub korzystając z komunikacji miejskiej...

Mało który ze znanych mi ludzi towarzyszył mi w tak wielu momentach życiowych.
Mało który człowiek tyle ze mną wytrzymał i przeżył.

A teraz? :-(


Wiem, że pewnie niedługo kupię sobie nowe, lepsze, szybsze i bezpieczniejsze auto. To będzie - to jest - konieczność. 

Ale dziś ciężko mi na sercu.  I siedzę. I ryczę.
Głupia Wiedźma bez miotły, którą tak kochała. :-( 

Dobranoc, Biała Strzało. 



2 komentarze: