sobota, 28 stycznia 2012

Czasem nawet Wiedźmie marznie serce

Rzadko zdarzają mi się chwile duchowej słabości. Kolor oczu zobowiązuje - zieleń oznacza przecież nadzieję. Ale przychodzą momenty, w których nawet moje oczy szarzeją...

...ze strachu.
...ze smutku.
...z bezradności.


Dorastałam, wiedząc, że mogę liczyć przede wszystkim na siebie samą. W ten sposób wyrobiłam w sobie przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych - to tylko kwestia uporu i dobrego planu. Ot, takie młodzieńcze złudzenia. Bo prawda jest taka, że nawet najlepszy plan może runąć przez zwykłą złośliwość losu.





Nie, nie piszę tym razem tylko o sobie. Myślę o pewnym maleńkim człowieczku, synku mojej kuzynki, który przyszedł na świat z wadą serca. I który walczy o życie dzielnie, z uporem, którego mógłby mu pozazdrościć niejeden dorosły. Mimo to wciąż musi staczać kolejne boje.


W tym tygodniu była operacja.
Kolejna.
I krwotok pooperacyjny.
I znów operacja.


Straszne godziny czekania na wieści.
Straszne dla mnie - oddalonej od tych wszystkich spraw o wiele kilometrów. 

O ileż gorsze musiały być dla Rodziców małego?


Kryzys minął, stan dzieciaka jest już stabilny.
Ale kiedy myślę sobie o tym wszystkim, co się działo i co jeszcze może się wydarzyć, mam ochotę usiąść i się rozpłakać - tak zwyczajnie, dziecinnie, bez oporów. Wyrzucić z siebie ten cały żal do świata, który tak niesprawiedliwie rozdaje karty. I który nawet maleńkie dziecko potrafi oszukać przy pierwszym rozdaniu...


Wiem, że to nic nie daje.
Nie płaczę więc, zaciskam zęby, żyję dalej, robię swoje, tylko myślami będąc daleko - w Łodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz