Dawno temu to się pisało wiersze... ;-) I czasami nawet posyłało tu i ówdzie. Dziś znajduję je pozapisywane w pośpiechu na fiszkach, luźnych kartkach i zapomnianych plikach. A co mi tam. Niech tu co jakiś czas któryś z nich wskoczy, odświeżony po latach...
Z herbu miasta
Soboty pachną plackiem drożdżowym z kruszonką;
wstęgi zapachu płyną z otwartych okien
i wiążą się w skomplikowany supeł w jego nosie.
W niedziele drzemie spokojnie, ukołysany spacerowym krokiem
matek i ojców prowadzących pociechy do kościołów;
czasem tylko uchwyci zdziwione spojrzenie malca,
co weń celuje pytającym palcem.
Budzą go niecierpliwe, prędkie poniedziałki,
opryskliwie, niechętnie mówiące „Dzień dobry”,
choć to tylko poza, bo po wielkopolsku rwą się do pracy.
Wtorki wybuchają zgiełkiem miejskiego targowiska,
on zna te jarmarki, niezmienne od stuleci,
bawi go to przejęcie, uroczysty patos,
z jakim sprzedaje się tutaj najzwyklejsze pyry.
Refleksyjne i ciche nadchodzą środy;
pod stopami Stary Rynek pełen samochodów w miejscach,
gdzie nie tak dawno stawał wóz drabiniasty
i koń wyskubywał trawę zarastającą ślady stóp błogosławionego Bernarda.
Czwartki mijają prędzej, jeśli się wsłuchuje w cichą melodię magistratu za jego plecami,
gdzie skrzypi pióro, ołówek szepcze papierowi miłosne wyznania,
a klawiatury biernie poddają się tysiącom razów,
wymierzanych urzędowo i metodycznie.
Kiedy patrzy w zmęczone oczy piątków,
hałaśliwy tłum przepływa wąskimi ulicami,
wydeptując historię kolejnych dni na płytach Garbar i Szerokiej.
Soboty pachną plackiem drożdżowym z kruszonką.
Herbowy król opiera się wygodnie o ratuszową ścianę
i poprawia fałdy swej namalowanej szaty,
poruszonej błogim westchnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz