niedziela, 22 stycznia 2012

Dziadek i Kleofasek

W Dzień Dziadka zawsze myślę o książkach czytanych w dzieciństwie. Było ich mnóstwo, bo  - jako mała szantażystka o wysoce rozwiniętych zdolnościach manipulatorskich - pozwalałam się przekupić do wykonania nielubianych czynności (jedzenie, spanie, pójście do dentysty itd.) jedynie książkami, najlepiej czytanymi przez ukochanego dziadka właśnie... To była jego działka - czytanie. I były to zarazem jedyne chwile, kiedy ja, mały łobuz z wiecznie poobijanymi kolanami (to mi zostało do dziś) i tysiącem pomysłów w łepetynie (no dobra, to też zostało...), potrafiłam siedzieć godzinami spokojnie, zasłuchana w słowa kolejnych opowieści.


Najbardziej lubiłam opowieść "O pingwinie Kleofasku" Ireny Tuwim. Tupot małych, pingwinich stópek rozbrzmiewał przez całe moje dzieciństwo, a uroczo nieporadne ilustracje rozświetlały niemal każdy dziecinny sen... :-)


Tak, pingwin musiał się pojawić choć na chwilę, za każdym razem, kiedy tylko zasiadaliśmy przy dużym kuchennym stole na codzienną porcję lektury. Nieważne, że znałam każde słowo z tej książeczki i nieraz podpowiadałam dziadkowi, co powinno nastąpić w kolejnym akapicie. Pingwinek Kleofasek - mój ptasi i nielotowaty idol - nie miał prawa do urlopu. Dziadek - jak łatwo się domyślić - też. ;-)




Aż w końcu mój ukochany lektor miał dość i postanowił zastosować pewien podstęp. Mianowicie nauczył mnie, 4-letniego berbecia, literek. Na początku nieporadnie, ale jednak zaczęłam odcyfrowywać druk kolejnych książeczek... aż w końcu mogłam spotkać się z ukochanym Kleofaskiem sam na sam na kartach książki, bez pośrednictwa dorosłych!


Zostało mi to do dziś. Dziadka już dawno nie ma z nami, kilkanaście lat temu przeniósł się tam, gdzie może czytać, co mu się żywnie podoba. A ja wiernie kontynuuję to, czego mnie nauczył. Lekturę.


I jedynie dzieje pingwinka pozostają niewyjaśnione - książka zniknęła. Czy porzuciłam ją z iście dziecinnym okrucieństwem dla innych, ciekawszych - bo nowszych - lektur? Czy zaczytałam na śmierć, na strzępy? A może - jak Schulzowska Księga - trafiła do kuchni jako papier stricte już użytkowy? ;)


Nie wiem. Ale w moim sercu wciąż jest szufladka dla pingwinka Kleofaska. Otwierana co najmniej raz w roku - w Dzień Dziadka, z czułym uśmiechem przeznaczonym dla tego prostego, dobrego Człowieka, który nauczył mnie kochać książki. :-)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz