środa, 1 lutego 2012

Rzecz o porządkach i nauce cierpliwości

Od dawna już żyję ze świadomością, że mam w tej mojej pokręconej głowie niezły bałagan. Za dużo książek. Za dużo myśli. I za dużo muzyki. Gromadzę je intensywnie, chłonę w każdej chwili, bez ładu i składu, na zapas, żeby broń Boże mi ich nie zabrakło w jakiejś pustej, późnowieczornej godzinie... I tak sobie funkcjonuję, aż do momentu, w którym zaczynam odczuwać, że przesadziłam. Nadchodzi wtedy nieubłaganie moment, w którym muszę zabrać się za porządki. Średnio - raz w tygodniu. ;-)


Łapię wtedy za miotłę, odkurzacz, mopa, ścierkę, gąbkę czy cokolwiek innego i zabieram się - całkiem serio i absolutnie dosłownie - do roboty. Tak, tak, to nie przejęzyczenie - porządki w głowie zaczynam od porządkowania przestrzeni wokół siebie. A że - jak na lekko szaloną humanistkę przystało - przejawiam skłonności do bałaganienia nie tylko duchowego, lecz także jak najbardziej namacalnego, zawsze znajdzie się coś do sprzątnięcia, wyczyszczenia lub poukładania. Ba, nawet laptopa od czasu do czasu trzeba odkurzyć, prawda? 





Porządkując swój mały, zamknięty na 33 metrach kwadratowych (plus balkon) wszechświat, stopniowo zaczynam też układać to, co nagromadziło się w mojej głowie. Każdy ruch, każdy centymetr doprowadzony do ładu przybliża mnie do spokoju ducha. A ten jest u mnie ostatnimi czasy towarem wybitnie deficytowym.


Zresztą, odkąd pamiętam, cierpię na coś, co mogłabym określić tylko jako "wgorącejwodziekąpanie". I z tego właśnie defektu wynika u mnie wieczny bałagan - duchowy i przestrzenny. Tylu rzeczy bym chciała - już, tu i teraz! Koniecznie! A przecież się nie da. Nie zawsze przynajmniej. Zostają - zachcianki, jak niepotrzebnie gromadzące kurz bibeloty. Ani ładne, ani przydatne. I trzeba je układać na nowo, przesuwać w czasie - na później, a czasami - wyrzucać, gdy się przeterminują... Tak robi się miejsce na najtrudniejszą, brzydką, zajmującą kawał przestrzeni, ale przydatną - cierpliwość.


Uczę się tej karkołomnej sztuki bycia cierpliwą od ponad 27 lat. Bo przecież nawet na świat zaczęłam pchać się o kilka dni za wcześnie, jak twierdzą moi szanowni rodzice. I wyrosłam też za szybko - choć tu akurat niewiele miałam do powiedzenia, ot, geny po jakichś tajemniczych przodkach. W szkole też zawsze lubiłam być pierwsza - no, może poza wuefem (teraz nadrabiam na fitnessie). O rozmaitych zachciankach nie wspominając. Teraz też mnie od czasu do czasu ponosi - i czuję, że muszę (już, teraz, natychmiast!) przejść się na spacer, iść na zakupy, pojechać prosto przed siebie, pogadać. Nie zawsze się to udaje, niestety. I wtedy zaczyna się trening z cierpliwości, który to moje "wgorącejwodziekąpanie" ma ukrócić, przyciąć do wymiarów pozwalających funkcjonować normalnie.


Porządki są naturalnym elementem owego treningu.
Więc ćwiczę.


Powoli i ostrożnie rozpoznaję siebie i swoje pragnienia.
Żeby nie skusić. Nie popsuć. Nie spłoszyć szczęścia.


Ćwiczę.
Cały czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz