niedziela, 5 lutego 2012

Prysznicowa metafora

Lubię poranne prysznice. Solidna porcja gorącej wody tuż po przebudzeniu pozwala mi szybciej odzyskać przytomność i wejść na odpowiednio wysokie obroty. Zwłaszcza teraz, gdy lutowe mrozy przenikają ściany mojej małej pustelni na wskroś. 


Porzucenie ciepłej piżamy i postawienie stóp na zimnej powierzchni brodzika wymaga wprawdzie pewnej dozy odwagi, podobnie jak odkręcenie kurka, ze świadomością, że na pewno pierwsza porcja wody, która wydobędzie się z słuchawki prysznicowej, będzie lodowata. Jednak już po chwili zaczynam całą skórą odczuwać i chłonąć ciepło. Dobre, życiodajne ciepło, które zmywa resztki snu z powiek i które pozwala na kilka chwil zapomnieć o pustce i o zimnie.




Mogłabym tak stać pod strumieniem ciepłej wody godzinami. 
Ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że z każdą spływającą na mnie kroplą nieuchronnie zbliża się koniec kąpieli. Że za chwilę poczucie przyjemnego rozgrzania ustąpi chłodowi, który wedrze się do kabiny prysznicowej, gdy tylko uchylę jej drzwi.


I znów będzie mi zimno.


Podobnie jest ze złudzeniami. Można ogrzać nimi wychłodzone w pustce serce. Na moment spłukać z duszy strach i ból. Ale przecież to nie będzie trwać wiecznie. Przyjdzie chwila, w której zostanie już tylko zimne powietrze. Tym zimniejsze, im dłużej ulegało się pokusie przebywania w świecie własnych marzeń.


Może czas już przyzwyczaić się do tego, że życie ma w ofercie tylko zimną wodę? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz