niedziela, 19 lutego 2012

Krótka bajka z jeżem w środku

Bajek nie opowiada się po to, żeby ktoś w nie uwierzył. Bajki opowiada się dlatego, że czasami tylko w ten sposób, wyłącznie za ich pomocą można coś pokazać i zarazem - dobrze ukryć. To moja bajka na dziś.

* * *

Nie było siedmiu gór, rzek i lasów. Zamiast nich - jedno magiczne (podobno...) miasto nad niezbyt czystą Wisłą. A w tym mieście - samotna wiedźma. 1 (słownie: jedna) sztuka. 

Wiedźma miała zielone oczy i trudny charakter, co zresztą (podobno...) idzie zwykle w parze. Była też stara (no, ok, w średnim wieku), zła i brzydka, bo przecież tak to właśnie jest, zarówno w bajkach, jak i w tym, co nazywamy rzeczywistością. Ale to nie dlatego nikt jej nie kochał.


Problem z wiedźmą polegał bowiem na tym, że nie miała serca. Owszem, wszystkie inne narządy zewnętrzne oraz wewnętrzne wydawały się w porządku, może poza wątrobą i ubywającymi nieubłaganie szarymi komórkami. Miała usta, którymi potrafiła się od czasu do czasu uśmiechać i - znacznie częściej - mówić. Miała ręce, które czasami zacierała z zadowolenia. Miała nawet uszy, którymi potrafiła słuchać, choć nie zawsze dawała to po sobie poznać. Ale serca nie miała i basta. 

Wiedźma doskonale maskowała ten osobliwy feler. Spotykała się z ludźmi, bawiła się z nimi, tańczyła, śpiewała, czasem też piła (to a propos stanu wątroby). Dawała się lubić (podobno...). A wielu wydawało się, że mogą ją przejrzeć na wylot - że poza warstwą przezroczystego śmiechu, szybkich jak pociski słów i zwariowanych pomysłów nie ma nic więcej, na co warto byłoby zwrócić uwagę. 

Ale to nie była prawda. Wiedźma nie miała serca, racja. Na jego miejscu miała jednak jeża. Małą, zwiniętą ciasno kuleczkę. Kłującą. Bardzo mocno. I prawie niewidoczną, bo doskonale zamaskowaną przez to, co na zewnątrz, przez śmiech i słowa. 

Jeż od czasu do czasu budził się, poruszał, prostował łapki, jakby chciał przypomnieć o swoim istnieniu. O samotności i o głodzie. Przecież jeże muszą od czasu do czasu czymś się pożywić. Inaczej - umierają albo rozpadają się na tysiąc kawałków, jak lustra. A później długo, długo składają i sklejają się z powrotem.

Mało kto odważał się jednak sięgnąć na tyle głęboko, by zaryzykować ukłucie, by w ogóle odkryć istnienie całej tej kolczastej pułapki. Wiedźma nie pozwalała na to zbyt często. Sama zresztą też bała się takiego sięgania. Łatwiej było jej mówić, że nie ma serca w ogóle, i nie wspominać o kolcach, które ją samą raniły czasami bardzo boleśnie. I uciekała - sama przed sobą i przed każdym, kto wyciągał w jej stronę rękę. Uciekała, chociaż najbardziej na świecie chciała właśnie tego, żeby ktoś wreszcie pokonał kolce i pogłaskał jeża. Bo tak się chyba da (podobno...).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz