Wspominałam już o tym, że mam wybitne uzdolnienia w dziedzinie pakowania się w kłopoty tudzież rozmaite zabawne sytuacje? :-) Na pewno tak. A dziś rano spotkała mnie przygoda - czy też: przygódka - która potwierdza tę tezę.
Zaczęło się - jak co rano w dni powszednie - od odwiecznego pytania: czy autobus o 8.10 pojechał już, czy znów się spóźni? Gwoli ścisłości dodam, że była godzina 8.09 i że odpowiedź na owo pytanie bynajmniej nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać człowiekowi nieprzyzwyczajonemu do rozkładu jazdy przemykających przez krakowskie Łagiewniki pojazdów MPK. W 4 przypadkach na 5 możliwych tygodniowo autobus spóźnia się o 5-10 minut. Ale raz w tygodniu zjawia się punktualnie. Tylko mnie zazwyczaj nie chce się na niego czekać i dystans dzielący mnie od pętli (na której czeka kolejny autobus) pokonuję zwykle pieszo.
Tak było i dzisiejszego poranka. Ruszyłam dziarsko przed siebie (jak to dobrze, że mieszkam na górce i te poranne zejścia nadają mi rozpęd, który mogę później wykorzystać w pracy) iw błyskawicznym tempie dotarłam do krzyżówki przy pętli. A tam - niespodzianka!
Czerwone światło zmusiło do zatrzymania się przy pasach najprawdziwszego... kominiarza! Umorusanego sadzą starszego pana, w czarnym mundurku, gustownej czapeczce i z pełnym osprzętowaniem na ramieniu i przy pasie.
Nie myśląc wiele, złapałam się za guzik. Zerkam chyłkiem, czy zauważył ten mój zabobonny gest. A jakże, zauważył! Śmieje się na całego tą swoją umorusaną facjatą, a po chwili mówi:
- Wie pani, żeby było szczęście, to trzeba wprawdzie złapać za guzik, ale kominiarza!
Myślę sobie: "No dobra, raz kozie śmierć, odrobina zabawy nie zaszkodzi!". I chwytam za najbliższy, błyskający do mnie filuternie, wypolerowany guzik przy mundurku mojego rozmówcy, uśmiechając się szeroko. Będzie mnie tu mądrala prowokować, niedoczekanie!
A pan kominiarz na to:
- No tak, teraz ma pani gwarantowane szczęście. Ale jeśli chce go pani mieć jeszcze więcej, wypadałoby kominiarza pocałować!
Parsknęłam śmiechem na całego i błyskawicznie odbiłam piłeczkę:
- Wie pan, ale mnie najzupełniej wystarczy szczęście z tego guzika!
Zielone światło przerwało nam tę uroczą dyskusyjkę i pognałam prędko na autobus, rzucając pożegnalne "Dobrego dnia!" w stronę kominiarskiego wesołka.
A teraz siedzę i myślę sobie, że w życiu chyba o to chodzi - żeby zadowalać się małymi szczęściami każdego dnia, a nie nieustannie tęsknić za gromem z jasnego nieba. ;-)
Kurcze, mogłam mu urwać ten guzik - na pamiątkę. ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz