piątek, 30 marca 2012

Wielkanoc w domu

Tak, jadę do domu na Wielkanoc - to oświadczenie z mojej strony wywołało co najmniej zdziwienie na twarzach kilkorga znajomych, którzy w ostatnim czasie zapytali mnie o moje plany na początek kwietnia. Pół tysiąca kilometrów do przebycia w jedną stronę, kilka godzin intensywnej jazdy Białą Strzałą, tylko po to, by po zaledwie kilku dniach wrócić do Krakowa. Czy mi się opłaca? Pewnie nie - paliwo kosztuje, a i wysiłek jest niebagatelny - tych kilka godzin skupienia za kółkiem, najprawdopodobniej poprzedzonych kilkoma godzinami w pracy. Ale przecież nie o to chodzi...

Może nie jestem jeszcze na tyle dorosła, by całkowicie odciąć się od domu rodzinnego i zdecydować na samotne święta w Krakowie? Czasem kusi mnie wprawdzie myśl, żeby właśnie w te wolne, świąteczne dni wyjechać gdzieś i po prostu pobyć tylko ze sobą. Przemyśleć kilka spraw na spokojnie i w ciszy... Ale przecież ja właśnie na co dzień jestem sama i mam dość czasu na myślenie i kontemplowanie tej pustki moich 33 mkw.



A może to nieodcięta do końca wirtualna pępowina rozciągnięta na dystansie 500 kilometrów nie pozwala mi na pozostanie tutaj? Wiem, że moja nieobecność sprawiłaby przykrość rodzicom i babci. Że mieliby żal. I poddaję się tej wizji, pozwalam jej rosnąć, aż poczuję dławiący ucisk tęsknoty w gardle. I wyrzuty sumienia, że chciałabym ich porzucić nawet w tak wyjątkowym czasie. Choć przecież codziennie porzucam ich na nowo, układając sobie życie tutaj, w Galicji, a nie tam, w odległej Wielkopolsce. 

W Święta robię wyjątek. Zarzucam dorosłość i samodzielność, wracając w skórę dziecka, które chce po prostu pobyć z bliskimi. Tak, jasne - mieszkam w Krakowie, pracuję w Krakowie, tu mam przyjaciół, znajomych, rozrywki i obowiązki... Ale boję się zostać tu w Wielkanoc (i inne święta) i przyjąć w ten sposób do wiadomości, że oto dokonało się wielkie cięcie. Chcę chociaż na tych kilka dni mieć do kogo wrócić.

Tak, jadę do domu na Wielkanoc. Wsiądę niedługo w auto, do którego spakuję walizkę, trochę ciast i książek, a później pognam w stronę zachodnich rubieży, by zatopić się na chwilę w mojej dawno zarzuconej "grodziskości". Obejdę stare kąty, spotkam się może z którymś ze znajomych, odkryję, co się zmieniło, a co pozostało niezmienione... I pewnie - paradoksalnie - zaraz zatęsknię za Krakowem, choć przecież w moim zamkniętym na cztery spusty mieszkaniu nie będzie na mnie czekać nikt poza dwoma pluszowymi nietoperzami i równie pluszową żyrafą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz