Zawsze uważałam robienie porządków za coś w rodzaju magii. :-) Kilka machnięć ściereczką lub odkurzaczem i - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - otoczenie zmienia się niekiedy nie do poznania... Daleko mi jednak do perfekcji. Nie przepadam za niektórymi pracami domowymi, czasami też najzwyczajniej w świecie nie chce mi się zetrzeć kurzu z lodówki czy też z najwyższej półki (w tym miejscu pozdrawiam Mike'a, który mi to ostatnio wypominał)... W końcu to nie ja mam być przyjazna dla otoczenia, ale ono dla mnie - prawda?
Sprzątam więc tak, żeby mi było dobrze, a nie tak, żeby wszystko zawsze lśniło. Gdy zamęt w szafie czy też na półkach z książkami (tam nieustannie trwa rotacja tomów...) osiągnie moment krytyczny - wywalam wszystko i układam od nowa. Myję podłogę. Odkurzam kąty. Przerabiam niepotrzebne mi do niczego biurko na komódkę za pomocą pożyczonej wyrzynarki (w tym miejscu z kolei pozdrawiam Marcina, właściciela tego wspaniałego sprzętu!). Układam słoiki w kredensie według kolorów zawartości (mamo, tutaj pozdrawiam Ciebie! :-D)...
Lubię to. Praca w domu to dla mnie przyjemność, a nie przykry obowiązek, pod warunkiem, że to mój dom (chociażby wynajęty) i że nikt nie dyktuje mi, co mam robić. Pełna samodzielność. :-) I to przynosi efekty...
Pomyślałam sobie wczoraj, że może warto sprawdzić, jak to wygląda u innych i z tą myślą włączyłam mój mini-telewizor, żeby obejrzeć sobie program zatytułowany "Perfekcyjna pani domu", który od jakiegoś czasu podbija serca polskich widzów i gorszy feministki - przynajmniej te bywające stałymi komentatorkami naszych realiów we wszelkich telewizjach śniadaniowych.
Włączyłam. Z pewną dozą niepewności, bo pamiętam wciąż niesmak, jaki wzbudziły we mnie telewizyjne popisy pani Magdy Gessler. Na szczęście tym razem obyło się bez odruchu wymiotnego. :-)
Nie jest to porywający program, choć oczywiście producenci starają się w odpowiedni sposób pobudzać widzów, stopniując napięcie i tak manewrując wątkami, byśmy wszyscy wspólnie z bohaterkami ronili rzęsiste łzy nad niedoczyszczoną paterą na ciasto i cieszyli się z sukcesu w doprowadzaniu do ładu zabałaganionej garderoby... W skrócie: dwie bohaterki - wybrane chyba podczas castingu - pod czujnym okiem prowadzącej, Małgorzaty Rozenek, uczą się, jak prowadzić dom, jak sprzątać, przyjmować gości i delegować obowiązki domowe na innych członków rodziny. Wygrywa ta, która lepiej sobie z tym zadaniem poradzi, a kulminacyjny moment programu to tzw. "test białej rękawiczki" (którą to rękawiczkę prowadząca wkłada na swoje nieskalane niczym dłonie, by następnie bezlitośnie przejechać paluszkiem po górnej półce, pod wanną czy też po ramce ze zdjęciem - i biada gospodyni, jeśli na niepokalanie białej materii pojawi się choć smużka szarości...). Nagroda to - uwaga! - diadem oraz jakiś tam robocik sprzątający. No i dzika satysfakcja, rzecz jasna. ;-)
Jak już wspomniałam, program nie powala na kolana. Ma jednak swój niezaprzeczalny urok w postaci rozmaitych przerywników akcji z "tipami" do zastosowania w domu. Wczoraj dowiedziałam się na przykład, jak szybciutko złożyć prześcieradło z gumką, jak za pomocą sody oczyszczonej dobić roztocza w materacu i jak - wykorzystując wałki do włosów (których mam zapas, bo dawno temu moje włosy nijak nie chciały się same kręcić i próbowałam im w tym pomóc...) ułożyć piękną kompozycję kwiatową na domowe przyjęcie. :-) Ot, takie detale, ale mające swój niezaprzeczalny urok.
Nie obyło się też bez pewnej porcji irytacji na widok nieszczęsnych pań domu, które potrafiły doprowadzić swoje piękne kuchnie, salony, sypialnie i łazienki do stanu godnego pożałowania. Kurde żeż no, są pewne granice, których się, moim zdaniem, nie przekracza: granice między artystycznym nieładem - tudzież bajzlem wynikającym z braku czasu na sprzątanie - a zwykłym flejtuchostwem! Nie wspominając o przyzwoleniu na ten stan rzeczy ze strony najbliższych...
Na szczęście program ratuje prowadząca. Nieco przerysowana, ale sympatyczna i z zabawną chrypką, pani Rozenek naprawdę da się lubić, a swoją obecnością na ekranie udowadnia na dodatek, że niekoniecznie trzeba się wydzierać, popisywać i kląć jak szewc, żeby spodobać się widzom (tu znów przytyk w stronę straszliwej Magdy G.). Jej pomysły, werwa i zapał do przekazywania wiedzy na temat rozmaitych domowych tricków naprawdę mogą się udzielać (do tego stopnia, że wczoraj podczas programu zabrałam się za porządkowanie szuflad w moim starym grodziskim biurku).
Tylko jedno mnie przeraża: tytułowa perfekcyjność. :-) Bo przecież "nobody's perfect". I chyba nie o to chodzi, żeby mieć dom niczym laboratorium: czysty i sterylny, z perfekcyjnie wyznaczonymi miejscami na każdy drobiazg. Raczej o to, by nauczyć się panować nad chaosem, który tworzy się zawsze tam, gdzie pojawia się aktywny, zdrowy człowiek - nieważne, czy jest to stara panna ze sporą biblioteczką, czy też rozwydrzona rodzina wielodzietna z psem i chomikiem na doczepkę. A panowanie nad chaosem wymaga przede wszystkim elastyczności i entuzjazmu, nawet jeśli z tym entuzjazmem trzeba będzie zbierać porozrzucane po całym domu skarpetki czy zabawki. ;-)
Feministyczne ekspertki śmieją się z pani Rozenek, że - zgodnie z plotką, która krąży po korytarzach siedziby TVN - po trzech nieudanych próbach zawiązania kokardki na jakimś fikuśnym słoiczku z potpourri rozpłakała się bezradnie... Niech się śmieją. Niech sobie szydzą z kur domowych, na zdrowie! :-P Moim zdaniem ten program wcale nie propaguje złych wzorców - przeciwnie: przypomina wszystkim tym zagonionym, zdyszanym kobietom sukcesu, że jest jeszcze inny model życia. I że wcale nie musi się on kojarzyć z wysiłkiem, szorowaniem na kolanach podłóg, ze zniszczonymi dłońmi i potem obficie roszącym czoło (co, niestety, niszczy makijaż). W tym zwariowanym świecie, w którym coraz częściej faceci okazują się tą słabszą płcią, a kobiety na siłę próbują przejąć ich funkcje, zadania i podejście do życia (dobra, dobra, wiem, pisząca te słowa jest szczęśliwą posiadaczką największego kompletu kluczy i śrubokrętów w Łagiewnikach), "Perfekcyjna pani domu" odświeża bliższą tradycji wersję rzeczywistości i pokazuje, jak za pomocą łatwych sztuczek - przypominających niemal czary - można się do tej wersji zbliżyć. I chwała jej za to. :-)
To pisałam ja,
niedoskonała kura domowa
(gatunek na wymarciu) ;-)
P.S.
Dowodem na moją niedoskonałość niech będzie fakt, że pisząc te słowa, na śmierć zapomniałam o naleśniku, smażącym się właśnie 2 metry ode mnie (bo jak przystało na kurę domową, komputer mam w kuchni). Troszkę się przypalił. Ale tylko troszkę... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz