piątek, 20 lipca 2012

Podsumowanie "Afery Szwedzkiej" ;-)

No to się porobiło! Miał być tylko wpis na blogu i moralna satysfakcja z tego, że podesłałam linka na alertowego maila "Gazety Krakowskiej", a jest afera na cztery fajerki! Informacje ukazały się w "Gazecie Krakowskiej", "Dzienniku Polskim", na stronach internetowych mediów regionalnych należących do tej samej grupy wydawniczej, co "Gazeta", później w "Fakcie" (pierwszy raz w życiu kupiłam tę gazetę!)... Będzie jeszcze materiał w "Chwili dla Ciebie", a w środę i czwartek moją zdecydowanie radiową urodę można było oceniać w polsatowskich "Wydarzeniach" i serwisach informacyjnych na kodowanym kanale tej stacji. Podobno wzmianka była też w "Teleskopie" w TVP...



A wszystko przez to, że nie siedziałam cicho w sprawie, która mnie zbulwersowała.


Po wizycie na Szwedzkiej, w niedzielę 24 czerwca, byłam tylko totalnie zaskoczona tym, że szpital nalicza kaucję za pomoc lekarską, która pomocą w moim przypadku wcale nie była, bo swoim spuchniętym gardłem musiałam de facto zająć się sama. Gdy minęła mi 28,5 stopniowa gorączka, zaczęłam myśleć jaśniej. I zadawać - samej sobie, a później także wujkowi Google - pytania: czy przychodnia ma prawo do pobierania kaucji? czy ustawa nie reguluje w jakiś sposób kwestii doniesienia RMUA w ciągu tygodnia?

Przeciętny Polak nie zna prawa. Niedaleko mi do przeciętnego Polaka, choć miałam to szczęście, że w ekonomiku trafiłam na kogoś, kto może nie nauczył mnie na wyrywki znajomości ustaw, ale kto pokazał mi, w jaki sposób można poruszać się w skomplikowanym gąszczu przepisów i wyszukiwać to, co istotne. Przydało się. Bo wygrzebałam z sieci, ze stron ministerialnych, enefzetowskich i z wirtualnej prasy, że to, co dzieje się na Szwedzkiej, nie jest ok.

Chyba wtedy pomyślałam sobie, że nie dam się tak po prostu załatwić.

Zeskanowałam w pracy druk, który wydano mi wraz z paragonem jako potwierdzenie przyjęcia kaucji i postanowiłam zrobić najprostszą rzecz, gdy już dostanę swoje pieniądze i schowam je bezpiecznie do portfela - zapytać o regulamin placówki.

Co uczyniłam we wtorek, o godzinie 10.15, po uprzednim zwolnieniu się na kilka godzin z pracy, żeby z ulicy Zaporoskiej dostać się w ogóle na Szwedzką.

Pielęgniarka dyżurująca w kasie administracji nie miała przy sobie regulaminu. Zapytana o to, na jakiej podstawie prawnej pobierane są kaucje, zrobiła wielkie oczy, potem spojrzała na mnie z niechęcią (a w spojrzeniu tym wyczytałam myśl: "Cholera, będę musiała ruszyć swój leniwy tyłek i zaprowadzić to upierdliwe babsko do kogoś, kto jej odpowie na to pytanie...") i powiodła mnie powolnym, marszowo-pogrzebowym krokiem do siedziby pielęgniarki naczelnej. Niestety pielęgniarka naczelna najpierw wywaliła mnie z pokoju, bo musiała porozmawiać przez telefon (sądząc z odgłosów dobiegających zza drzwi - dość żywiołowo omawiała ze swoją córką lub synową kwestię obiadu), a później - wzruszyła ramionami i odesłała mnie do kolejnego pokoju, tym razem bez żadnej tabliczki na drzwiach.

W środku siedziały dwie miłe panie, które... tak, też nie miały regulaminu. Dowiedziałam się, że można go przejrzeć w rejestracji, ale wtedy byłam już nieźle wkurzona. Oświadczywszy, że nie ruszę się stamtąd już nigdzie, zażądałam dostarczenia mi regulaminu, bo nie dam się odsyłać od Annasza do Kajfasza. Panie chyba nie znały tego powiedzonka, ale najwyraźniej obco brzmiące imiona zadziałały im na wyobraźnię, bo regulamin jakoś się znalazł.

Przeczytałam tekst dwa razy. Dokładnie. Ani słowa o kaucji. Znalazłam jedynie taki akapit:

Jeśli pacjent nie posiada aktualnego dokumentu ubezpieczenia i/lub odmówił wypełnienia oświadczenia o objęciu ubezpieczeniem, może skorzystać z usług przychodni i zapłacić za nie wg cennika.

No proszę. A mnie w ogóle nie poinformowano o możliwości złożenia oświadczenia... o_O Tylko od razu padło hasło: "Wyskakuj z kasy". Oczywiście ubrane w nieco grzeczniejszą formę. Ciekawe, prawda?

Nie muszę dodawać, że moim kolejnym krokiem było złożenie kilkustronicowej (bo byłam już naprawdę wkurzona i rozpisałam się solidnie...) reklamacji. Do rozpatrzenia w ciągu 30 dni, których to 30 dni upływa dokładnie w moje imieniny, 26 lipca. Może dostanę w prezencie odpowiedź?

* * *

Reakcja mediów na moją historię przekonała mnie, że to nie tylko moje "widzi-mi-się", ale że z przychodnią na Szwedzkiej faktycznie coś jest nie tak. Skoro Rzecznik Praw Pacjenta już kilka razy oceniał pobieranie kaucji jako nieuczciwe, skoro w ogólnopolskiej stacji przedstawicielka małopolskiego NFZ twierdzi, że nie zostawią tak tej sprawy, skoro w regulaminie obowiązującym wszystkie małopolskie jednostki, które podpisały umowę z Funduszem, nie ma ani słowa o podobnych żądaniach finansowych - TO MOJE OBURZENIE JEDNAK MA SENS! I ma solidne podstawy. :-)

Ciekawa jestem, czy będzie jakiś finał tej afery. I czy dostanę odpowiedź na pisma wysłane do kierownika Szwedzkiej i Rzecznika Praw Pacjenta. I czy - kiedy nie daj Boże będę musiała skorzystać z usług jakiejś krakowskiej przychodni - nie zostanę wykopana za drzwi, tak na wszelki wypadek? ;-)

No, ale jakkolwiek by się ta sprawa nie skończyła, mam dziką satysfakcję. I jeszcze długo będę ją odczuwać. Nie lubię i nie umiem siedzieć cicho, gdy dzieje mi się krzywda lub gdy ktoś mi próbuje odebrać moje prawa. A prawo do skorzystania z usług przychodni miałam, nawet bez druku RMUA. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej - bo do cholery, po to podaję swój nr PESEL i dane z dowodu osobistego, żeby w razie oszustwa można mnie było namierzyć, prawda?

Niestety, w wielu miejscach, nie tylko w przychodniach, wciąż panuje mentalność rodem z poprzedniej epoki - tej chwalebnie minionej. Wciąż pokutuje przekonanie, że to pacjent ma służyć systemowi, a nie system - pacjentowi, choć sama nazwa "SŁUŻBA zdrowia" wskazywałaby, że powinno być inaczej...

A przecież kierownik przychodni nie jest bogiem, do kroćset! To człowiek - zadufany w sobie i - niestety - omylny, co widać w jego występach dla mediów, w których uparcie popisuje się nieznajomością obowiązującego prawa. Jeśli pozwolimy mu rządzić w ten sposób, to za rok może wywiesić w swojej przychodni karteczkę z hasłem, że obsługuje się tylko pacjentów ubranych w fiołkowe garnitury i pacjentki w takiegoż koloru garsonkach. I co? I na to też mamy się godzić bez szemrania?

Ja wiem, że sama świata nie zawojuję. I że taka jedna, średnio bystra i dysponująca zdecydowanie radiową (ech... ta cholerna telewizja dodaje nie 10, a 15 kg...) urodą wiedźma samotnie nie zmieni przepisów. Ale może chociaż ludzie zobaczą, że warto od czasu do czasu poinformować media o tym, co jest totalnym absurdem. A nuż okaże się, że temat "chwyci" i że sprawa dotrze do uszu tzw. decydentów? Ja wciąż w to wierzę. I nie zamierzam siedzieć cicho. O!

P.S. Mimo wszystko dziękuję tym, którzy uznali, że do twarzy mi w czerwonym. ;-) Mnie trochę przerażał ten występ w TV - zdecydowanie wolę radio - ale w słusznej sprawie czasem trzeba zostawić własne kompleksy na boku. ;-) Zresztą, nie o urodę tu chodziło i mam nadzieję, że dało się to wychwycić z materiału w "Wydarzeniach". :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz