Czego mi brakuje? W gruncie rzeczy chodzi o jedną, jedyną cechę. Mam wszystkie potrzebne kończyny, głowę na karku, serce tam, gdzie być powinno (choć tu akurat pojawia się pewien cień wątpliwości, o którym już kiedyś pisałam)... Od bardzo dawna jestem też jednostką w pełni samodzielną - i jakoś sobie radzę z ciężarami samotnej egzystencji. ;-)
Mimo to dotkliwie odczuwam swoją "niepełnowartościowość", i to odczuwam niemal na każdym kroku... Brakuje mi bowiem... bezczelności.
Nawet nie wiecie, jak trudno żyć we współczesnym świecie, obywając się bez tego specyficznego daru tudzież talentu. Niemal codziennie przekonuję się o tym od nowa, obserwując to, co dzieje się dookoła mnie, wśród znajomych i nieznajomych...
Bezczelność. Tupet. Brak wstydu. Hucpa. Zuchwałość. Arogancja. Jakkolwiek byśmy tego zjawiska nie nazwali, zwykle jego istota sprowadza się do pozbawionego oporów korzystania z uroków życia, nawet kosztem innych ludzi. Człowiek bezczelny - to ktoś, kto potrafi przeć do przodu, nie oglądając się za siebie i nie przejmując się zupełnie tym, jakie zrobi wrażenie, ile osób skrzywdzi, ile zwyczajnie oszuka... Byle jemu było dobrze, byle jemu żyło się łatwiej, wygodniej, taniej i przyjemniej.
Wymienianie przykładów nic tu nie da, bo... jest ich po prostu zbyt wiele. Wystarczy włączyć jakikolwiek serwis informacyjny, by posłuchać sobie o kolejnych próbach wyłudzeń, oszustw, o ludziach bez wstydu łamiących podstawowe zasady rządzące życiem społecznym i szydzących z cudzego cierpienia. Zresztą, pal licho serwisy - wystarczy rozejrzeć się nieco uważniej dookoła. Popatrzeć ludziom na ręce.
Staroświecka jestem. I z każdym dniem odczuwam coraz silniej, że nie za bardzo pasuję do tych pokręconych realiów. Kiedyś już pisałam o tym, że urodziłam się o jakieś 20 lat za późno, mając na myśli głównie moje upodobania muzyczne. Ale prawda jest taka, że mój problem z niedopasowaniem czy też - jak to nazwałam we wstępie - moje upośledzenie sięga głębiej...
Bo ja nie umiem urządzać się wygodnie cudzym kosztem.
Bo nie potrafię sięgać nawet po to, co mi się należy, jeśli dookoła widzę zbyt wielu chętnych.
Bo nie umiem bezczelnie wpychać się tam, gdzie mnie nie chcą, a nawet tam, gdzie może by i chcieli.
Bo wstydzę się czasami poprosić o pomoc - choćby o drobiazg. Nie dlatego, że uważam się za kogoś lepszego, ale dlatego, że bardzo szybko musiałam się nauczyć samodzielności i była to bolesna lekcja.
* * *
I tak już pewnie zostanie. Nie urządzę się wygodnie, nie wygram wyścigu szczurów, nie wyszarpnę dla siebie żadnej życiowej promocji, żadnej okazji ani gratisu. Nie wywalczę podwyżki ani imponującego awansu, nie ugram niczego w urzędzie ani w żadnej innej instytucji. Nikogo nie poproszę - ani do tańca, ani o dotację. Nie będę się pchać przed szereg ani rozpychać łokciami - bo to boli. Innych, nie mnie.
Będę sobie cicho z boku czekać. I myśleć, jak tu skonstruować wehikuł czasu, żeby - samotnie lub w gronie podobnych do mnie upośledzonych - zwiać z tego nieprzyjaznego marzycielom XXI wieku. Choćby na chwilę.
P.S.
Czy to już starcze rozgoryczenie?
Czy może tylko wpływ niskiego ciśnienia?
Smutno mi, jakoś tak pokątnie i pobocznie, choć w gruncie rzeczy - bez konkretnego powodu.
Anula, nie uwierzysz, ale o tym myślę od szóstej rano. Może nie o braku bezczelności u mnie, ale o upadku dobrych manier u innych, co skutkuję właśnie bezczelnością. Siedzę teraz zawodowo w XIX wieku i wszystkie podręczniki savoir-vivre zawierają jedno ważne zdanie, będące punktem wyjścia do tworzenia zasad - Pamiętaj, żeby twoje zachowanie nie było uciążliwe dla innych. Mamy piękny wakacyjny poniedziałek, a jakiś głupek o 5.30 jedzie chyba do pracy i nie może znieść, że inni śpią, więc przejeżdża przez osiedle z radiem włączonym na cały regulator. Chłopcy się obudzili ze strachu, ja z hertzklekoltem. Ręce opadają.
OdpowiedzUsuńHa, mnie w Grodzisku, u rodziców, zwykle budzą jakieś dzieciaki na motorynkach ze zdjętymi ogranicznikami prędkości - tyle że około 3 w nocy, a nie rano. ;)
UsuńCo do tego XIX wieku - Ty w nim siedzisz zawodowo, ja - duchowo chyba też bliższa jestem tej epoce niż współczesności (skutek czytania we wczesnej młodości zbyt wielu powieści dla grzecznych dziewcząt z tejże epoki...). Masz rację - ówczesny savoir-vivre wydawał się oparty na bardzo naturalnej i "ludzkiej" zasadzie - dziś, dla odmiany, mamy chyba jakąś taką chorą rywalizację, kto ją bardziej nagnie...