Skłamałabym - a przecież nie godzi się kalać pierwszych, niezapisanych jeszcze kart stycznia ordynarnym kłamstwem - gdybym napisała, że rok 2014 będę wspominać z rozrzewnieniem. Przeciwnie: usiłując wczoraj wznieść toast, jednocześnie nie pozwalając się staranować przerażonej Aksie, która schronienia przed północnym hałasem szukała w nogawce mojej pidżamy (co dla dwudziestokilogramowego psa może stanowić drobny kłopot logistyczny), odczułam rodzaj ulgi, że ta parszywa czternastka wreszcie znika z kalendarzy, dokumentów i wszelkich czasomierzy.
Niech mija!
Niech przepada!
Nie będę za nią tęsknić.
* * *
Szampan poszumiał w głowie i zniknął, pies powoli dochodzi do siebie (w tym roku nie pomogły nawet środki uspokajające - po tym, jak 27 grudnia hotel Groklin-Rodan zafundował nam noc hałasu, Aksa była coraz bardziej nerwowa, a wczoraj i przedwczoraj przeżywała swoje małe, prywatne piekło...).
A ja?
Ja w duchu podliczam bilans rocznych zysków i strat, głupot, które popełniłam, i wiedzy nabytej czasami sporym kosztem. Nie ma co ukrywać, dostałam w tym roku po dupie i to nieźle. Zniszczyłam to i owo, pozbyłam się kilku złudzeń, kilka postaci spadło z piedestałów, które im przeznaczyłam. Bywa.
Ale też trochę wygrałam. Rozruszałam moją rodzinę, wprowadziłam w życie plan porządków i remontów w domu w Grodzisku. Zyskałam (kosztowną, ale i przydatną) wiedzę. O sobie. O ludziach. O świecie.
I choć wciąż wychodzi z tego wartość ujemna, to jednak potraktuję to jako punkt odbicia. Na przyszłość.
W końcu "ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy".
Oby Grechuta się nie mylił.
Udanego nowego roku, Czytacze! :-)
Też się cieszę, że ten rok się skończył, cieżko się było pozbierać, ale skoro udało mi się to zrobić, wkraczam w 2015 z nową nadzieją i nową osobą u boku. :-)
OdpowiedzUsuńPowodzenia Ania. :-)